sobota, 31 grudnia 2016

Rozdział Sylwestrowy - "Szczęśliwego Nowego Roku"

Perspektywa Toksyny
     Zdenerwowanie. Narastająca irytacja. Chłód, powoli wykwitający na kocu wzór utkany z bieli szronu. Wszystko odwołane na ostatnią chwilę. Sylwester w domu. Chociaż nie będę sama - będzie Kamila z Rakanothem. Cieszyłam się w duchu, że jego plany na Sylwestra spaliły na panewce, aczkolwiek... nie powinnam.
     Cóż, lepiej powitać Nowy Rok w gronie najbliższych, niż wznosić niepewnie toast - albo i nie - za nowy rozdział w życiu w samotności. Każdy kolejny rok jest obietnicą zmian. Na lepsze, czy może na gorsze... to zależy od nas. Od naszych wyborów, trafnych lub błędnych decyzji.
     Uznałam, że to nie był zbyt dobry pomysł, aby tak siedzieć samej w pustym pokoju. Przyłapałam siebie na rozmawianiu z samą sobą. Ponoć dialog z jedyną, mądrą osobą w tym otoczeniu.
     Powoli wstałam z łóżka, poprawiłam po sobie koc, jakim było zaścielone. Słyszałam kroki na korytarzu. Cichusieńskie skrzypnięcie drzwi, obecność wilka. 
     Rakanoth.
     - Toksyna? - zapytał cicho. - Chodź do nas. Siedzenie samej nic nie da. Wiem, że się uszykowała... o, już się przebrałaś?
     Rakanoth zauważył, że zmieniłam strój. Założyłam zwykłe, jeansowe, ciemnogranatowe rurki, koszulkę z napisem "The Open Door" - tytułem płyty mojego ulubionego zespołu, Evanescence. Nie mogło zabraknąć zdjęcia z okładki, Amy Lee w pięknej, kremowej sukni, spoglądającej w bok, zmierzającej ku otwartym drzwiom. Jeszcze związałam tylko włosy, by było chłodniej w okolicach karku. Kamila nie pytała, dlaczego kiedy jej wydawało się, że było zimno, ja jeszcze mogłabym siedzieć w samej bieliźnie. Taka natura wilków lodu.
    - A co, cholera jasna, miałam zrobić? - westchnęłam. - Nie zmyłam makijażu, olał to. Mam dosyć takich sytuacji, dosłownie na ostatnią chwilę.
     - Siostra, rozumiem twój bulwers, ale takie zdenerwowanie niewiele da. - powiedział Rakanoth, podchodząc do mnie. - Chodźmy stąd, zimno mi.
     Mimowolnie, na mojej twarzy zagościł uśmiech, który jednak znikł tak szybko, jak i się raczył pojawić. Posłusznie, wyszłam z pokoju za Rakanothem, zeszliśmy na dół. W kuchni siedziała Kami, widocznie zirytowana. Coś robiła na telefonie, albo grała w kolejną gierkę, może też pisała z kimś. Nie wiem.
     - Minęło dziesięć minut, a ty już w zwykłych ciuszkach? - zapytała Angel, podnosząc na chwilę wzrok znad dotykowego ekranu.
     - Kamila, a co więcej? - spytałam. - Raczej nie sądzę, aby nasze plany uległy zmianie.
     - Nie mów hop, Toksyś. - odparła. - Ta wieszczka, jasna cholera, jak ona...
     - Iris? - podsunęłam, mając na myśli rudowłosą Iris Lacrymosę, młodą wieszczkę przepowiadającą przyszłość.
     - Właśnie, Iris! - pstryknęła palcami Kami, chowając telefon w kieszeni spodenek. - Powiedziała, że na sam koniec roku nas coś zaskoczy.
     - Wiesz, ci tak szczerze powiem, że nie sądzę, by tak się stało. - wzruszyłam ramionami.
     - A żeby twoje słowa się w gówno obróciły. - wypalił Rakanoth, ściągając na siebie mój wzrok, w tamtej chwilu zapewne zdolny mordować.
     - Chociaż ty nie zaczynaj. - warknęłam.
     - Toxic, please. - uśmiechnął się basior.
     - Rakanocie, Rakanocie... - pokręciłam głową.
     - Nie popełnij błędu Iskatu. - zacytował z "Diablo III".
     - Nie zabijamy Nefalemów! - rzuciła Kamila. - Kto wie, może Nephilimowie i Nefalemowie to jedno i to samo?
     - Nefalem to dzieć anioła i demona. - odpowiedziałam. - I do tego, rasa jest stworzona tylko na potrzeby tej gry.
     - Dzieć, no Toksyna, matka nie nauczyła odmiany? - zaśmiał się Rakanoth. - Chwila...
     - Tak, Rakanociku. Mamy tę samą mamę. Aranea, co nie? - uśmiechnęłam się.
     - Nie ma to jak wjechać rodzonej siostrze tekstami o o matce. - przewrócił oczami czarnowłosy wilk natury. - Dobrze, że nie słyszała.
     Jednak nie odpowiedziałam bratu, bo moją uwagę przykuło coś innego. Zapach, mieszanina woni, a wiedziałam, że taka mieszanina nigdy nie miała prawa wróżyć cokolwiek dobrego. Rakanoth zawsze, ale to zawsze uważał to samo, nie bez powodu nastawiał wilcze uszy wysoko do góry, które porównać można było do dwóch radarów.
     - Ej, co wam odbiło? - zapytała nieco zaskoczona naszym niecodziennym zachowaniem Kamila, wypuszczając z dłoni pasmo podkręconych włosów, jakie to jeszcze nawijała sobie na palec wskazujący lewej dłoni.
     - Za dużo zapachów. Strasznie się mieszają, ale wiem, że to istoty...
     Dzwonek do drzwi.
     - Żywe? - dokończyłam.
     - Romance albo Angel, rusz żopu, bo my tu wiecznie siedzieć nie będziemy! - usłyszałam.
     - To była Rozalia. - stwierdziła Kamila.
     - Jeden zero dla tej Iris, czy jak jej tam. - dodał Rakanoth. - Mam nadzieję, że nie wyżłopałyście wszystkiego z barku, lodówki i tak dalej?
     - Chyba nie... Chyba... - odpowiedziałam, chcąc nieco zirytować brata.
     Jednakże, ta irytacja dotknęła mnie, kiedy to on okazał obojętność. Przez tyle lat widocznie zdążył się uodpornić. Odprowadzałam go wzrokiem, kiedy tylko ruszył w stronę drzwi wejściowych, by następnie wpuścić do środka imprezowiczów.
     Hałaśliwa banda wlała się do środka, niemal taranując Rakanotha. Spojrzałam na Kamilę, i nie zaskoczył mnie jej uśmiech, jaki wykwitł, gdy tylko poczuła klimat imprezy. Poderwała się z krzesła, zmierzała w stronę salonu, postukując wysokimi, grubymi obcasami butów z ćwiekami. Widziałam, jak patrzył na nią Rakanoth, kiedy tylko wrócił. Powoli wznosił wzrok w górę, wodził wzrokiem po nogach, jakby chciał zdjąć te rajstopy, zakolanówki, potem z ledwie widocznym uśmiechem spoglądał na kołyszące się delikatnie biodra, krótkie, poszarpane spodenki, czarny top na ramiączka optycznie wyszczuplał jej sylwetkę.
     - Kamila! A gdzie Toksynę zgubiłaś? - głos Alexy'ego rozpoznałabym wszędzie.
     - W kuchni siedzi, bierz ją w obroty! - odpowiedź Kamili mało nie zwaliła mnie z nóg.
     - A jeszcze czego! - odparłam.
     - Nie martw się, nasz Kitsune też tu jest!
     Nataniel? Impreza sylwestrowa? Coś mi nie pasowało.
     - Przywleczony wbrew własnej woli, ale czego się nie robi dla przyjaciółki. - uzupełnił feniks. - Rakanoth, pomóż go wnieść Kasowi, bardziej ich popilnuj, bo im niewiara.
     Aha, i wszystko jasne.
     - Alexy! - wrzasnęła Rozalia. - Jak mogłeś ich zostawić samych!?
     - No co!? Przecież małymi dziećmi to oni nie są. - odparł Alexy.
     - Ale dorośli też nie. - wtrąciłam się, a potem zaczęłam po prostu się przeciskać przez rozwrzeszczanych imprezowiczów.
     Znałam ich. Sam na sam byli niczym ogień i benzyna. Niszczycielscy. Nieposkromieni. Dlatego nie czekałam na Rakanotha, choć ten ruszył za mną. Nie chciałam tu żadnych burd. Nie dzisiaj, nie jutro.
     Znalazłam ich na zewnątrz, właściwie to ledwie uskoczyłam przed lecącym w moim kierunku białym lisem. Cielsko kitsune uderzyło o ścianę domu, a potem powolutku osunęło na śnieg. Kastiel, w pewnej chwili dostrzegłam furię w jego oczach, on powoli zmierzał w stronę Nataniela. Musiałam to zakończyć.
     - Dosyć! - wrzasnęłam.
     Nie wiedziałam, jak, ale w ułamku sekundy stałam się ścianą oddzielającą Nataniela od Kastiela.
     - Powiedziałam, dosyć. - wyrzekłam, próbując się uspokoić. - Nie życzę sobie tutaj żadnych bójek i innych pochodnych.
     - Toksyna, wszystko gra? - usłyszałam.
     Rakanoth ze strachem patrzył na mnie, stojącą między ledwie siedzącym Natanielem, a gotującym się z wściekłości Kastielem.
     - Tak. Weź Kasa. - odparłam, mierząc wzrokiem czerwonowłosego. - Myślę, że panowie sobie zdążyli wszystko wyjaśnić.
     Rakanoth posłusznie zabrał ze sobą Kastiela, który raczej nie był zbytnio skory do współpracy, choć wszedł do środka. Ja natomiast odwróciłam się do Nataniela, który z ledwością dźwignął się na nogi. Był podrapany, nieco poobijany, choć Kas także oberwał kilka gongów od Kitsune.
     - Chodź, idziemy. - powiedziałam, przekładając ramię blondyna przez swój kark.
     - Nic mi nie jest. - mruknął, po chwili jednak sycząc z bólu. - Jasna cholera, moja kostka.
     - Ładnie się potłukliście. - skwitowałam. - Idziemy.
     Nasza wędrówka do domu to ciągłe jęki i przekleństwa rzucane przez obolałego Nataniela, przeciskanie się przez rozwrzeszczany tłum. Najwidoczniej Kamila zdążyła rozruszać jeszcze bardziej całe to towarzystwo. Zaskoczyło mnie, iż niezauważona, i to jeszcze z Natanielem, przemknęłam się na górę, holując ze sobą oczywiście blondyna. Otworzyłam pierwsze drzwi z prawej, wiodące do mojego pokoju.
     - Cholera, świetny Sylwester. - mruknął, kiedy tylko pomogłam mu się usadowić na moim łóżku.
     - O co poszło? - zapytałam tylko, szukając apteczki w szafie.
     - Długo by o tym wszystkim opowiadać. - westchnął Nataniel.
     - Więc nie mów. - wzruszyłam ramionami.
     Przystąpiłam do opatrywania ran Nataniela. Bezlitośnie topiłam go w hektolitrach wody utlenionej, a potem zakrywałam obrażenia na jego rękach i klatce piersiowej bandażami. Uwinęłam się z tym dosyć szybko, mając wprawę. Rakanoth także miał niesamowite zdolności do pakowania w bójki czy inne takie.
     - Ameno. - mruknęłam, kiedy tylko zamknęłam apteczkę.
     - Dzięki. - powiedział Nataniel, odprowadzając mnie wzrokiem w kierunku szafy.
     - Nie ma za co. - odpowiedziałam.
     Wrzuciłam apteczkę na dno szafy, zamknęłam jej skrzydło. Kiedy się odwróciłam, Nataniel zakładał na siebie białą koszulkę na krótki rękaw z nadrukiem czarnego, wąskiego krawatu. Powoli podeszłam do łóżka, usiadłam obok blondyna.
     I nie wiem, dlaczego, ale moje serce zabiło mocniej.
     Nagle ujął w dłonie moją twarz, patrząc głęboko w moje oczy. Jego twarz zbliżała się coraz bardziej. Oddech przyspieszył, a w brzuchu latały motylki. I stało się. Jego usta dotknęły moich. Wpił się w nie, pozwoliłam mu na to. Spijałam jego pocałunki. I nagle gdzieś w kąt poszło te całe moje "Miłość to żmija", choć to tylko zauroczenie.
     I oderwaliśmy się od siebie, choć serca niewątpliwie krzyczały o więcej. Jednak nie można było pozwolić, by zauroczenie przyćmiło zdrowy rozsądek.
     - Ja... - próbował z siebie wydusić Nataniel.
     - Nic nie mów. - zamknęłam mu usta.
     - Gdzie Toksyna!? Zaraz dwunasta! - usłyszałam.
     Boże kochany, czyżbyśmy stracili rachubę czasu?
     - Zaraz! - odkrzyknęłam.
     - To rusz ten wilczy zad i dawaj na dwór! - wrzasnęła Roza.
     - Chyba nie pozostaje nam nic innego, jak posłuchać rozkazów Rozalii. - uśmiechnął się Nataniel.
     - Racja. Idziemy.
     Wstaliśmy z łóżka, Nataniel otworzył drzwi i wyminęliśmy zaskoczoną Rozalię, którą najwyraźniej zatkało. Już czułam te jej teorie spiskowe, słyszałam pytania, czy do czegoś doszło. Zeszliśmy na dół, co blondynowi zeszło nieco dłużej, chociażby ze względu na przetrąconą kostkę. I zmieszaliśmy się z tłumem, który powoli wylewał się na zewnątrz. Dołączyłam do Kamili, która po chwili zasypała mnie gradem pytań, aczkolwiek nie sądzę, by moje odpowiedzi ją satysfakcjonowały.
     I w końcu wydostaliśmy się na świeże powietrze.
     Odliczanie.
     - Dziesięć! Dziewięć! - skandowali nasi znajomi i przyjaciele, kiedy ja, Kami, Rakanoth i Nataniel staliśmy w milczeniu.
     - Kolejny rok, będący jakimś rozdziałem, właśnie się zamyka. - podsumował Rakanoth.
     - Trzy! Dwa! Jeden!
     I strzeliły fajerwerki. Salwa pocisków z płomieni Alexy'ego zmieszała się ze sztucznymi ogniami, przybierając fantazyjne kształty.
     - Szczęśliwego Nowego Roku. - zażyczyłam tylko, przyciągając do siebie Nata, Kami i Rakanotha.

Kochani! Z całego serca życzymy wam Szczęśliwego Nowego Roku!

sobota, 24 grudnia 2016

Special na święta ^^

Perspektywa Kamili

Jak co roku, w ten jeden dzień byłam szczęśliwa, że zadzwonił budzik. Wstałam pełna energii i wypoczęta. W ten jeden magiczny dzień byłam gotowa do wszystkiego. Czym prędzej poszłam się ogarnąć. Po godzinie byłam w pełni gotowa. Włosy spięte były w koka i obwiązane czarną bandamką, a twarz lekko pomalowaną. Miałam na sobie bordowe zakolanówki w płatki śniegu, czarne, krótkie spodenki i bordową, krótką bluzę z napisem "christmas ". Tak, zgadliście. Były święta. Ten jeden, wspaniały dzień w roku, który kochałam. Mogłam go w pełni spędzić z rodziną i przyjaciółmi. Jak co roku wraz z rodzicami jechałam na święta do Toksyny. W jej ogromnym domu w lesie zbierała się cała wataha, więc wigilia spędzona tam była naprawdę magiczna. 
            Z torbą, która spakowałam dzień wcześniej zbiegłam na dół. W salonie czekali już rodzice. 
-Dzień dobry kochanie, wesołych świąt- powiedziała mama. 
-Dzień dobry, wesołych świąt- odpowiedziałam, uśmiechając się. 
-W kuchni masz śniadanie, zjedz je szybko, bo zaraz przyjedzie Rakanoth- powiedział tata. 
Szybko poszłam do kuchni i zjadłam pyszne gofry. Gdy już kończyłam usłyszałam dzwonek do drzwi. Wypiłam sok, a ostatniego gofra włożyłam sobie do buzi i pobiegłam do przedpokoju. Stał w nim młody wilk ubrany w czarne spodnie i sweterek z reniferem. Zaśmiałam się na ten iście uroczy widok. 
-Kamila nie zadzieraj ze mną- powiedział niby groźnie chłopak. 
-Wyglądasz słodziaśnie. To na pewno zasługa twojej mamy- odparłam, zakładając buty na koturnie. 
-Niestety tak, ale nie martw się, nie będziesz gorsza. Od wczoraj nawija jak to będziemy wyglądać słitaśnie mając wszyscy sweterki świąteczne. 
-Ej, nie! Ja mam moją kochaną bluzę- powiedziałam, trochę udając smutną. 
Rakanoth uśmiechnął się czule. Bluzę tę dostałam w ubiegłe święta, właśnie od niego.
            Wilk wziął moja torbę i całą naszą czwórkę teleportował do ich domu. Znaleźliśmy się w wielkim białym holu.
-Kamila! -usłyszałam krzyk Toksyny. 
Radosna dziewczyna podbiegła do mnie z prędkością światła. Gdyby nie jej brat, który mnie złapał, upadłybyśmy na twardą posadzkę. 
-Toxic też się cieszę, ale daj mi złapać oddech- zaśmiałam się. -Zresztą zamarzam. 
Przyjaciółka odsunęła się ode mnie, a ja odruchowo przetarłam ramiona. 
-Oj kochanie, zawsze zapominasz- powiedziała mama rodzeństwa. 
-Dzień dobry- przywitałam się.
-Dzień dobry skarbie. Tu masz swój sweterek ode mnie. W tym roku będziesz dekorować. Do pomocy wzięłam ci Rakanoth'a. 
Zaśmiałam się patrząc na chłopaka. Jego rodzina od zawsze była za tym, żeby nas zesfatać. Dlatego co kroku dziwnym trafem to właśnie on pomagał mi w przygotowaniach wigilijnych. 
            Razem z wilkiem poszłam do salonu, gdzie stały już kartony z dekoracjami. 
-Zaczynamy od choinki? -zapytał czarnowłosy. 
-Tak! -krzyknęłam podekscytowana. 
Rakanoth zaśmiał się i wyciągnął lampki. Ja natomiast ustawiłam drabinę przy choince. Weszłam na nią i zabrałam od przyjaciela lampki. Powoli zaczęłam je owijać wokół drzewka. Stanęłam na palcach i wychyliłam się, żeby zawiesić światełka z tyły, jednak straciłam równowagę i poleciałam na choinke. 
-Ty mała niezdaro- zaśmiał się Rakanoth. 
Chłopak wyciągnął telefon i zrobił mi zdjęcie, a następnie pokazał. Leżała na choince, zaplątana w lampki.
-Bardzo śmieszne, pomóż mi to naprawić. 
Po godzinie uporaliśmy się z drzewkiem. Przyszła, więc pora na stół. Przy dekorowaniu było dużo zabawy. Wieszaliśmy sobie łańcuchy na szyi i robiliśmy zdjęcia. Gdy cały salon wręcz kipił świętami, poszłam z czarnowłosym poszukać przyjaciółki. Obiecałam jej, że razem ozdobimy hol. 
            Toksyna siedziała w kuchni piekąc ciasteczka. Podeszłam do miski z ciastem i gdy już miałam nabrać czekoladową masę na palec, dostałam w rękę drewnianą łyżką. Przyciągnęłam dłoń do klatki piersiowej.
-Toxic- powiedziałam z wyrzutem. 
-Zero podjadania- odparła, śmiejąc się. 
Zrobiłam skwaszoną minę i wystawiłam jej język.
-A żeby ci wiatrak mąki nie mielił- powiedziałam.
-A tobie niech krowy mleka nie dają.
-Dobra laski luzujcie majty idziemy stroić hol- oznajmił czarnowłosy. 
Z wilczycą wybuchnęłam śmiechem i przytuliłam się.
            Cała trójką poszliśmy do holu.
-Zaczynamy od schodów? -zaproponowała czarnowłosa.
Pokiwałam głową i uśmiechnęłam się. Toxic zaczęła ozdabiać prawą część schodów, a ja lewą. Gdy obie zeszłyśmy na dół i spojrzałyśmy na efekt końcowy zaniemówiłyśmy, wyglądało to mega okropnie. 
-Miałyśmy ozdabiać złotymi łańcuchami- powiedziałam. 
-Nie. Miały być zielone.
-Toksyma wiem ci mówiliśmy, miały być złote. 
-Nie, zielone. 
-Złote! 
-Zielone!
            Zaczęło mi się robić zimno, przez chłód bijący od przyjaciółki, jednak ignorowałam go i dalej się z nią wykłócałam. W pewnym momencie Rakanoth wybuchnął śmiechem, a my dwie jak jeden mąż zgromiłyśmy go zabójczym spojrzeniem. 
-Z czego rżysz?! -warknęła Toxic.
Podłoga oszroniła się, a jej ręce zaczęły formować niebieskie kule. Z włosów jak zwykle wystawały uszy,  z tyłeczka ogon.
-Ej, siora spokojnie. 
-Kochanie moje, czy to wydaje ci się zabawne? –zapytałam, tworząc kulę z mocy.
-Laski luz, ja tylko...
-Na niego! -krzyknęłam z Toxic. 
Wilczyca rzuciła w chłopaka kulą ze śniegiem, a ja pod jego nogami wylałam wodę, przez co on upadł. Gdy nasz kochany towarzysz chciał wstać Toksyna zamroziła kałużę, a jej brat powtórnie wylądował na ziemi. Gdy popatrzył na nas oczami zbitego psa, wilczyca rzuciła mu kulą śniegu w twarz, a ja zrobiłam zdjęcie. Przybiłyśmy sobie piątkę i stuknęłyśmy się biodrami.
-Dalej ci do śmiechu braciszku? 
-Ani trochę. 
            Gdy wilk sprzatał bałagan i się przebierał doszłam z waderą do rozejmu. Łańcuchy na schodach były zielone, a do nich przyczepione zostały złote bombki. Później ubieraliśmy małe choinki stojące na stoliczkach i dekorowaliśmy drzwi. Na samym końcu Rakanoth uparł się by powiesić jemiołę na żyrandolu. Nie było to specjalnie trudne, bo potrzeba było tylko trochę mojej magii. Gdy skończyliśmy była godzina szesnasta, a więc czas by iść do pokoi się szykować. 
            Mega podekscytowana poszłam do pokoju Toxic. Wzięłyśmy długą kąpiel z pianą. Po drodze oczywiście nawalałyśmy się tą pianą jak głupie, przez co pół łazienki było zalane. Z racji tego, że  jesteśmy za bardzo leniwe i nie chciało nam się tego wycierać w normalny sposób, użyłam znów trochę magi. Jednak rozproszyłam się i z łazienki zrobiła nam się sauna. Szybko wyszłyśmy z pomieszczenia do pokoju wilczycy. 
-Nigdy nie byłyśmy mądre- zaśmiała się Toksyna. 
-Niestety- odparłam. -Dobra, zwijamy dupy, bo mamy tylko dwie godziny.

~~*~~

            Roześmiane wyszłyśmy z pokoju Toxic. Dziewczyna miała na sobie przepiękną czarną sukienkę i zielone szpilki. Na jej długiej szyi wisiał naszyjnik, dzięki któremu mogła się teleportować. Ja natomiast ubrałam czarną sukienkę z brzoskwiniową tasiemką w talii, bez ramion. Żeby poczuć się wyższa ubrałam czarne szpilki. Nasze makijaże były śmielsze niż na codzień, jednak nie przesadzone. 
            Radosne poszłyśmy do salonu, gdzie zbierała się już cała wataha. Gdy wszyscy przyszli usiedliśmy do stołu. Oczywiście ja siedziałam pomiędzy Toksyną, a Rakanoth'em.

~~*~~

            Po kolacji przyszedł czas na spacer. Zawsze wszyscy szliśmy przejść się lasem. Było to połączone z szukaniem prezentów. Była z tego fajna zabawa, którą wszyscy lubili. Każdy robił to osobno, bo prezenty było porozrzucane po całym lesie. Dostawaliśmy tylko karteczki z podpowiedziami. 
            Ubrałam się najpóźniej, ponieważ chciałam się przebrać żeby było mi cieplej.  W rurkach i grubej bluzie zeszłam na dół, gdzie o dziwo czekał na mnie czarnowłosy. 
-A ty nie na poszukiwaniach? -zapytałam. 
-Chciałem iść z tobą i Toxic, ale ona gdzieś mi uciekła. Może ją znajdziemy i pójdziemy w trójkę?
-Możemy spróbować. 
Gdy mijałam chlopaka, ten złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie. 
-Rakanoth, o co ci...?-zaczęłam zdezorientowana. 
-Nie wymigasz się. Patrz co jest nad nami- powiedział. 
Spojrzałam na górę i ujrzałam jemiołę, którą powiesiliśmy popołudniu. Uśmiechnęłam się do niego i dałam mu buziaka. 
-Jesteś niemożliwy- zaśmiałam się, ubierając kozaki. 
-Mam was! Mama będzie taka zadowolona! 
Spojrzałam na drzwi, a których stała Toksyna. W rękach dzierżyła aparat. 
-Wyglądacie uroczo. 
Wilczyca zrobiła nam zdjęcie akurat, gdy dawałam buziak jej bratu. Z wilkiem wybuchłam śmiechem i ubrałam płaszcz. 
-Sprężajcie tyłki i idziemy szukać prezentów! -krzyknęła podekscytowana dziewczyna. 
W jej fiołkowych oczach dostrzegałam urocze iskierki. 
            Całą trójką ruszyliśmy na poszukiwania, które nie zajęły nam dużo czasu. Jednak z racji tego, że wyszliśmy ostatni, ostatni też przyszliśmy. Mama rodzeństwa zrobiła nam gorącą czekoladę i jak co roku wszyscy usiedliśmy przed kominkiem, ogrzewając się. Toksyna nie mogła się powstrzymać i zrobiła nam wszystkim wspólne selfie. Tego dnia była naszym fotografem, zresztą jak co roku.
            Gdy wszyscy się ogrzaliśmy przyszedł czas na otworzenie prezentów, a później rozmawialiśmy do późna. Niby święta jak co roku, jednak wyjątkowe. Co roku było dużo śmiesznych akcji i wygłupów, pełno wspomnień, które na zawsze pozostaną w naszej pamięci.

Życzenia od ekipy ;*

Siły Kamili, humoru Toksyny
Rakanotha w ogródku, Nephilima w łóżku
Nataniela za lampkę, oraz Lysandrowej magii kapkę
Szybkości wampira, zacięcia Rozalii
Więzi jak w watasze, przyjaźni wspaniałej
Szaleństwa słodkiego, flirtu nieziemskiego
Życzymy wam dużo zdrowia, szczęścia i radości ;*

Znalezione obrazy dla zapytania christmas tumblr

sobota, 17 grudnia 2016

Rozdział II


Perspektywa Toksyny
 
     O matulu i córulu, dom Rozy był naprawdę przestronny. A ludu było od wała i ciut ciut, więc nie dziwne, że w pewnym momencie straciłam z zasięgu wzroku Kamilę.
     Kij, może nic jej się nie stanie.
     Próbowałam złapać rytm. Taniec w trampkach był fajny, bo nie bałam się o to, że gdzieś się wywalę. W końcu poczułam dotyk na swoim ramieniu, więc odwróciłam się. Za mną, no właściwie teraz przede mną stał niewiele wyższy ode mnie blondyn. Cóż, gdy ma się metr siedemdziesiąt, każdy jest niewiele wyższy lub o głowę niższy. Taka prawda.
     - Widzę, że świetnie się bawisz - powiedział z uśmiechem Nataniel.
     Przeczesałam dłonią rozpuszczone włosy.
     - Wyglądasz trochę... inaczej niż w szkole.
     - Przyzwyczajaj się, Natanielu. Tak tylko wyglądam dla stworzenia pozorów, że nie będzie ze mną kłopotów - wzruszyłam ramionami.
     - Widzę, że jesteś zadziorna, wadero
     To, co powiedział, wprawiło mnie w osłupienie.  
    Skąd on wie!?
     - Wait... skąd wiesz, że jestem wilczycą? - zapytałam podejrzliwie.
     Ej, no w sumie jesteśmy na wyspie, gdzie każdy w zasadzie wie, kto kim jest. No dobra, nie zawsze.
     - Kitsune mogą zaglądać w umysły, droga Toksyno. - powiedział głosem, jaki przyprawił mnie o dreszczyk.
     - Yako, Zenko? - zapytałam z ciekawości.
     - Zenko - odpowiedział z promiennym uśmiechem. - Chodź, napijemy się czegoś może, co?
      Cóż, słowo można powiedzieć, że czynem się stało. Po chwili wylądowaliśmy na kanapie z mocnymi drinkami. Jeden kieliszek, drugi, trzeci i tak dalej, a w głowie szumiało coraz bardziej. Nataniel chyba nie miał zbyt mocnej główki, bo po pół godziny był dosłownie "baja bongo".
      W sumie, ja też byłam "baja bongo". Zaczęliśmy się ganiać po pijaku. Najpierw po salonie, potem po kuchni, aż w końcu do tego dołączyły się schody. I nie wiem, jakim cudem, ale wylądowaliśmy w wannie. A potem? Oboje z flasią w łapce, popijaliśmy gorzałę między napadami głupawki. A potem? Urwał mi się film!
~*~
      Mój baniak... Matko kochana, czemu mi tak zimno?
     Otworzyłam swoje naćpane oczęta. Leżałam w pustej wannie, na Natanielu, który był bez koszulki... O cholera. Ja byłam bez koszuli i bokserki, a rajstopy w strzępach. Pamiętam, że ganialiśmy się po całej chałupie, a potem wylądowaliśmy tutaj, ale jeszcze miałam na sobie tą brakującą część ubrania.
     O matko. Ja byłam pijana. Nat też baja bongo. 
     Wokół mnie zaczęło robić się naprawdę zimno.
      Kitsune się poruszył. Zobaczyłam jego biały, puszysty ogon, który zaraz mu chyba z dupy wyrwę. Potrząsnęłam mocniej jego ramieniem.
     - Zboczeńcu! Debilu! Idioto! Dziadu kalwaryjski, nie daruję ci tej nocy! - darłam się jak chyba jeszcze nigdy.
     - C...co do... - Moore raczył otworzyć swoje skacowane oczątka w kolorze płynnego, lipowego miodu. Ja ci dam, "co do"!
     - Jeszcze się bezczelnie pytasz!? Jestem bez koszuli i bokserki, a rajstopy są podarte! Wytłumaczysz mi łaskawco, co tu do cholery jasnej miało miejsce, jak byliśmy totalnie wrypani?!
     - Mateńko, mnie się pytasz? Nie pamiętam! - wyjęczał chłopak, wygrzebując się spode mnie.
     Nagle zauważyłam ślady pazurów na torsie chłopaka. Musiałam go podrapać.
     Zoofil!
      Nagle zauważyłam swoją koszulę. Wyskoczyłam z wanny i zakładając oraz zapinając w biegu koszulę, wyleciałam jak burza z pomieszczenia. Zleciałam na dół. Chrzanić to, że makijaż mi się rozmazał i wyglądam jak taka czupakabra. Moim oczom ukazał się... sajgon? Nie. To nie jest właściwe słowo. Burdel. O, to to, czego szukałam. Moim oczom ukazał się burdel. Wszędzie były retrospekcje z przystawek, a po podłodze walały się "zwłoki". No, czyli masa krytyczna została przekroczona. I to naprawdę musiała być impreza. Nie. To była libacja. Bo po imprezie jest jeszcze jako tako lud do ogarnięcia. Na jednej z kanap zauważyłam Kamilę i jakiegoś czerwonowłosego chłopaka. Oboje trzymali przed sobą miski. W pewnym momencie chłopak zwrócił to co zjadł i wypił, a do moich nozdrzy dopadł smród wymiocin.
     - Kamila!
     - O, Toksyna! - powiedziała przyjaciółka, nim zwróciła. - Gdzie byłaś?
     - Kurwa, w wannie z Natanielem. No i nie pamiętam, co się działo, bo padłam, a jak się obudziłam, byłam nie dość, że bez koszuli, to jeszcze i bez bluzki pod spodem i rajstopy są w strzępach. I pomyśl, co se pomyślałam! - wykrzyczałam na jednym wdechu. - Niech no tylko Rakanoth się dowie! Zrobi mu z dupy średniowiecze!
     - Cooooo!? Zajebię zboka! - krzyknęła Nefilimka i zerwała się z kanapy.
      Nataniel właśnie schodził ze schodów, trzymając się za głowę. Miał już na sobie koszulkę z nadrukiem z krawatem oraz ciemnogranatowe jeansy. Kamila podeszła do niego i jak nie przygrzała mu z kopa tam gdzie słońce nie dochodzi...
     O mateńko…
     - Oł... - jęknął Nataniel i zgiął się w pół.
      Chyba nie muszę dodawać, że zwalił się z ósmego stopnia? Dobrze tak dziadowi! Imbecyl! Chcicy dostał to i musiał się wyżyć. Tylko chyba ja mu wtedy załatwiłam ranki na klacie. Dziad kalwaryjski!

sobota, 10 grudnia 2016

Rozdział I

 Perspektywa Kamili

            Obudziło mnie mocne uderzenie w ramię.
-Ja pierdolę Kamila wstawaj! –usłyszałam krzyk Toksyny.
-Toxi czekaj –jęknęłam przeciągając „a”.
-Pierwszy dzień w szkole! Nie możesz się spóźnić!
Jęknęłam głośno i uderzyłam w nią poduszką.
-Normalnie nic tylko wypić eliksir śmierci –mruknęłam, wstając z wygodnego łóżka.
-Przestań stękać. Za pół godziny na dole!
Normalnie mam uczucie jakby ona była dziesięć lat starsza, a ja dziesięć lat młodsza…
            Zaspanym krokiem podeszłam do wielkiej szafy. Wyciągnęłam z niej czarne rajstopy, spodenki i fioletową bokserkę. Poszłam do łazienki i wzięłam błyskawiczny prysznic, po czym szybko się ubrałam i pomalowałam. Długie czarne włosy, z fioletowymi i niebieskimi pasemkami spięłam w wysoki kucyk, który był aż do połowy pleców. Uśmiechnęłam się lekko i wyszłam z łazienki. Telepatią wyciągnęłam bejsbolówkę z szafy, pakując książki do plecaka.
-Kamila! –usłyszałam donośny głos Toksyny.
-Idę, idę!
Przerzuciłam czarną torbę przez ramię i zgarnęłam kluczyki, telefon oraz słuchawki z szafki nocnej.
            Niczym sarenka zbiegłam po schodach i poszłam do kuchni. Siedziała tam moja przyjaciółka. Jej czarne włosy z neonowozielonymi końcówkami zostawiła rozpuszczone. Fioletowe oczy popatrzyły na mnie przyjacielsko. Ciało Toxic zasłaniała zielona, rozkloszowana sukienka, a na jej drobnych nóżkach były czarne szpilki. Lekki makijaż podkreślał jej urodę.
-Zjedz i idziemy –powiedziała.
-Dobrze mamo – odpowiedziałam akcentując ostatnie słowo.
-Nic tylko pierdolnąć raz, a porządnie –mruknęła.
-Grozisz, czy obiecujesz? –zapytałam z sarkazmem.
Dziewczyna westchnęła i wstała od stołu. Wyszła z kuchni, a ja szybko dokończyłam śniadanie.

~~*~~

            Razem z Toksyną weszłyśmy na teren szkoły.
-Japierdolę ile różu –powiedziałam, widząc budynek.
-Nasze matki nas nie kochają –dodała Toxic.
Pewnym krokiem ruszyłyśmy przez zatłoczony dziedziniec. Każdy z obecnych tam nastolatków wyglądał normalnie. Na małej wysepce panowały rygorystyczne zasady.
            Gdy tylko otworzyłyśmy wielkie drzwi, różowego budynki odetchnęłyśmy z ulgą. Wbrew naszym wyobrażeniom, korytarze i szafki nie były różowe, na ścianach nie wisiały zdjęcia gwiazdek popu, a w kątach nie było „uroczych” kwiatuszków. 
-Mamy iść do pokoju głównego gospodarza, tak mówił mi brat –powiedziała wilczyca.
Westchnęłam i poprawiając plecak, ruszyłam korytarzem. Po kolei sprawdzałam napisy na drzwiach. W końcu na jednych z bladoniebieskich drzwi ujrzałam napis „pokój gospodarzy”. Moja najlepsza przyjaciółka stała za mną, gdy ja pukałam w drzwi. Po usłyszeniu „proszę”, powoli otworzyłam drzwi i razem z Toksyną weszłam do środka.
            Pokój był niewielki. Po prawej stronie znajdowały się szafki, w których trzymano dokumenty, a po lewej okna. Na środku pomieszczenia stał stół i krzesła.
-W czym mogę wam pomóc? –usłyszałam miodowy głos.
Przeniosłam swoje niebieskie oczy na jedyną osobę w pokoju. Był to wysoki, blond włosy chłopak. Emanowała od niego aura spokoju, ale i tajemniczości.
-Jestem Kamila Wolf, a to jest moja przyjaciółka Toksyna Romance, mamy chodzić od dziś do tej szkoły –wytłumaczyłam widząc, że czarnowłosa jest zajęta pożeraniem wzorkiem chłopaka.
-A tak! Nowe uczennice. Jestem Nataniel Moore, główny gospodarz. Musicie mi dać dokumenty wraz ze zdjęciami.
Szturchnęłam magiczną wilczycę w ramię i razem z nią wyciągnęłam potrzebne dokumenty. Wręczyłyśmy je chłopakowi, a on uśmiechnął się promiennie. Zauważyłam, że ma oczy w odcieniu miodu.
-Świetnie…Papiery są, to teraz moja część. Macie tu proszę klucze od szafek, plan lekcji i szkoły.
Czułam, że jego głos był po prostu miły i przyjacielski. Nie to co w naszej szkole. Tam, zawsze gospodarze byli oschli, niemili, wredni albo strasznie nudni i urzędowi.
-Jakbyście czegoś potrzebowały to przyjdźcie.
            Pożegnałyśmy się z blondynem i wyszłyśmy. Od razu spojrzałam na plan szkoły i lekcji.
-Wychodzi na to, że najpierw mamy fizykę w sali naprzeciw –powiedziałam.
-No to chodź –jęknęła Toksyna.- Ten Nataniel jest taki uroczy.
-Bierz go sobie. Nie jest w moim typie.
Weszłyśmy do klasy i zajęłyśmy miejsca na końcu. Przed nami siedziała jakaś białowłosa dziewczyna i gdy tylko usiadłyśmy odwróciła się do nas.
-Wy jesteście tymi nowymi uczennicami? –zapytała z entuzjazmem.
-Em…Tak. Jestem Toksyna, ale mów mi Toxic, a to Kamila moja przyjaciółka –powiedziała czarnowłosa.
-Nazywam się Rozalia, ale mówcie mi Roza. Jestem wampirem, a wy?
Matko jaka śmiała…
-Jestem magicznym wilkiem lodu –powiedziała Toksyna.
-A ja Nefilimem –odparłam.
-Nie mamy w klasie magicznych wilczków, ale jest jeden Nefilim. Kastiel Evans. To ten w czerwonych włosach –powiedziała wampirzyca.
Powiodłam za jej wzrokiem. Chłopak siedział w ostatniej ławce jak my, lecz przy ścianie. Na jego ustach widniał cwany uśmiech, doskonale wiedziałam, że nas słyszał.
            Rozalia zajęła nam cały dzień szkolny. Poznała z paroma osobami, a nasze więzy się zacieśniły.
-Wpadłam na świetny pomysł! Zrobimy wam imprezę powitalną –wyskoczyła nagle siwa.
-A kiedy? –zapytałam.
Kochałam imprezować, tak samo jak moja towarzyszka.
-Dziś!
-Nie dasz rady –dopowiedziała Toksyna.
-Uwierzcie mi, że dam radę. Podajcie adres i po was przyjadę. Na pewno nie znacie okolicy.
Przystałyśmy na propozycję dziewczyny i z przyjaciółką wróciłam do domu.
-No to co? Trzeba się przyszykować –powiedziałam, odkładając torbę w salonie.
Wilczyca uśmiechnęła się do mnie złowieszczo.

~~*~~

            Tak jak mówiła Rozalia przyjechała po nas. Równo o dziewiętnastej była pod naszymi drzwiami. Spojrzała na nas i uśmiechnęła się.
-Wyglądacie bosko –skomentowała.
Uśmiechnęłyśmy się patrząc na siebie. Toxic miała na sobie czarną bokserkę z napisem „Call Me When You`re Sober”. Jej zgrabny tyłek opinały jeasnsowe szorty z poszarpanymi nogawkami i agrafkami. Do tego czarne rajstopy, koszula w szaro-zieloną kratę, oczywiście rozpięta i wysokie neonowe trampki aż do kolan. W najmniejszym calu nie przypominała słodkiej dziewczynki, którą była rano. Lekki makijaż, zastąpił wyrazisty, ostry makijaż. Wyglądała bosko.
            Ja natomiast miałam czarne spodenki z łańcuchami po bokach, czarną bokserkę z koronką na plecach, czarne zakolanówki, trampkowe koturny i czarną ramoneska, ponieważ wieczory robiły się chłodne. Włosy zakręciłam i związałam w wysoki kucyk.
-Dobra zbieramy się –pogoniła nas białowłosa.
W ciągu piętnastu minut znalazłyśmy się przed ogromnym domem dziewczyny.

~~*~~

            Toksyna szybko zniknęła mi z oczu. Zachęcił ją do rozmowy Nataniel, który też był na imprezie. Dlatego zostałam sama. Wzięłam piwo i oparłam się o ścianę.
-Co tu robisz sama maleńka? –usłyszałam aksamitny szept po mojej prawej.
Spojrzałam lekko zaskoczona w tamtą stronę. Obok mnie stał wysoki Nefilim, o którym wcześniej mówiła nam Rozalia. Czerwonowłosy chłopak uśmiechał się cwanie.
-Stoję. Nie widać? –odpowiedziałam mu.
-Widać. Gdzie twoja koleżanka?
-Nie ładnie podsłuchiwać –odparłam, patrząc mu hardo w oczy.
-Nie podsłuchiwałem. Po prostu wam obserwowałem.
-Aha…Czyli mamy tu pana stalkera.
-Zadziorna…Kastiel.
-Kamila.
Chłopak podał mi rękę, a ja ujęłam ją mocno.
-To co panno Nefilim. Idziemy na kanapę pogadać? –zapytał.
-Z wielką chęcią.

            Rozmawialiśmy dość długo. Dosłownie o wszystkim i o niczym. Oczywiście alkohol coraz bardziej wypełniał nasze żyły. Coraz bardziej się rozluźniałam. W pewnym momencie zaproponowałam taniec, a Kastiel z oporem zgodził się. Porwałam go za rękę i zaczęłam tańczyć. Moje biodra kręciły się w rytm muzyki, a ręce powędrowały na szyję chłopaka. W pewnym momencie urwał mi się film. Była zupełna pustka, czerń.

czwartek, 8 grudnia 2016

Prolog

Perspektywa Toksyny

     Ten moment, kiedy wszystko staje na głowie i nie wiesz, co masz ze sobą zrobić. Wszystko się zmienia w jednej chwili. Świat... Z pozoru szara i nudna egzystencja nabiera barw, niekoniecznie tych ciepłych.
     Od małego utrzymywani w duchu swojej odmienności. Poznają siebie i uczą zatajać swe słabości. Przynajmniej próbują, bo nie jest to łatwe. Łowcy są wszędzie i czychają na ich życia. I co robić? Jedynym rozsądnym wyjściem wydaje się ucieczka. A gdzie?
      Jest pewna wyspa, w całości zamieszkana przez różne rasy "odmieńców", jak nazywają ich ci "normalni". Są tam wilki, kitsune, feniksy i czarodzieje. Nie tylko oni. Jest ich tam naprawdę wiele, a ludzie stale odkrywają u siebie nadnaturalne zdolności czy pochodzenie. I muszą uciekać przed łowcami, nim oni ich złapią. A ta wyspa, nazywana Kotonatte, otoczona jest barierą, która łowcy nie przepuści.
      Trzy osoby stały teraz przed swoim nowym domem na wysepce. Dwie dziewczyny i chłopak. Pierwsza, ubrana w czarny t-shirt z zielonym napisem "Kiedy się urodziłam, szatan krzyknął na całe Piekło: Boże jedyny, konkurencja!". Ogólnie, chyba zielony był jej ulubionym kolorem, zważywszy na neonowozielony kolor końcówek czarnych włosów i odcień jej butów. Innego koloru niż wyżej wymienione były spodenki, które były ciemnogranatowe. Na szyi miała pewną "pamiątkę" po pewny związku. Dokładniej łańcuszek z zawieszką w kształcie połówki złamanego serca z grawerem "Miłość to żmija, kocha i zabija". Nazywała się Toksyna, choć wolała, gdy mówiono do niej per "Toxic". Łatwo zapamiętać dzięki temu osóbkę, jaką jest młoda Romance. Ułatwiały to też jej fioletowe oczy. A dlaczego była tutaj? Także należy do odmieńców, tak jak jej "towarzysze niedoli": brat i najlepsza przyjaciółka. Magiczna wilczyca w swym władaniu miała lód i wszystko inne, co mroźnej zimie podległe. To dlatego roztacza wokół siebie charakterystyczny chłód, po którym można ją rozpoznać zawsze i wszędzie.
      Między dziewczętami stał chłopak, mogący być męską wersją Toksyny. Cóż, bycie jej bratem do czegoś zobowiązuje. Miał czarne, krótkie włosy. Oczy w kolorze młodych liści przykuwały uwagę. Powiedzmy, że był ubrany podobnie, jak nasza Toksyna, gdyż opis naszego Rakanotha pozostawimy na inny termin. Dodajmy tylko, że jest także wilkiem, ale panującym nad roślinnością.
      Trzecią osobą była wcześniej wspominana już przyjaciółka, Kamila Wolf. Zrodzona z upadłego anioła Nefilimka, mająca ogromne umiejętności. Nawijała właśnie na palec jedno z niebieskich i fioletowych pasemek, jakie miała na swych czarnych jak smoła włosach, a które wymknęły się z jej koka. Spojrzeniem błękitnych oczu lustrowała dyskretnie swoje najbliższe otoczenie. Niższa od swej przyjaciółki, lecz nadrabiająca urodą. Ubrana w krótkie, białe szorty, i szary sweterek chroniący przed chłodem roztaczanym przez Toxic. Wydawała się niewiele niższa od Toksyny dzięki trampkowatym koturnom, a jej nogi smuklejsze dzięki rajstopom. Roztaczała wokół siebie aurę tajemniczości i skupiała uwagę przechodniów. Podobało jej się to.
      Teraz stali, wczoraj uciekali. A co jutro? Na pewno będą żyli. To Słodka Odmienność. Życie do góry nogami dla normalnych. Dla mieszkańców Kotonatte normalność.

Wprowadzenie

Cześć wszystkim! Jestem Kamila! :*
Siemacie ludzie! Tu Toksyna~! Przybywamy tutaj z zamiarem wywrócenia do góry nogami Słodkiego Flirtu! 
Razem zmienimy świat blogów o Słodkim Flircie! To będzie coś niesamowitego! >.< 

Kamila dobrze mówi :D
Ten blog odmieni wszystko. Chyba trochę za wysoka samoocena...
Hihi ^^
Ciii... Wysoka samoocena to podstawa~! Będzie cudownie *.*
Dobra, bo zboczyłyśmy z tematu xD Upsik :P
Powracając do niego, zamieścimy tu nasze opowiadanie fantasy ^^
Oczywiście, na jakiejś znikomej podstawie Słodkiego Flirtu. Raczej nie sądzę, byśmy trzymały się tutaj jakoś kurczowo tych odcinków, co Kami?
Powiązanie ze Słodkim Flirtem jest tylko dlatego, że postacie wykorzystujemy xD Chociaż i tak je zmienimy ;)
W każdy możliwy sposób wykorzystujemy ^^ Hihi :P
A żebyś wiedziała~!
Na potrzeby własne (ale na potrzeby własne to w sumie można dużo xD)
*Złowieszczo zaciera łapki*
Dobra, dosyć tego pierdolamento, moja droga Kamilo, bo nasz lud się niecierpliwi~!
No tak...Co by tu jeszcze...? Posty będą się pojawiać co tydzień? Toxic
Co tydzień, Kamila, co tydzień myślę, że będzie ideolo
No to dziś pojawi się prolog, a tak to będziemy dodawać co sobotę?
No to dzisiaj machniemy prolog, a co tam :D 
Posty w soboty? Mi pasuje :)
Jak na razie to tyle do następnej notki potworki :*
No to baj baj, nasi drodzy czytelnicy~!