Perspektywa Toksyny
Zdenerwowanie. Narastająca irytacja. Chłód, powoli wykwitający na kocu wzór utkany z bieli szronu. Wszystko odwołane na ostatnią chwilę. Sylwester w domu. Chociaż nie będę sama - będzie Kamila z Rakanothem. Cieszyłam się w duchu, że jego plany na Sylwestra spaliły na panewce, aczkolwiek... nie powinnam.Cóż, lepiej powitać Nowy Rok w gronie najbliższych, niż wznosić niepewnie toast - albo i nie - za nowy rozdział w życiu w samotności. Każdy kolejny rok jest obietnicą zmian. Na lepsze, czy może na gorsze... to zależy od nas. Od naszych wyborów, trafnych lub błędnych decyzji.
Uznałam, że to nie był zbyt dobry pomysł, aby tak siedzieć samej w pustym pokoju. Przyłapałam siebie na rozmawianiu z samą sobą. Ponoć dialog z jedyną, mądrą osobą w tym otoczeniu.
Powoli wstałam z łóżka, poprawiłam po sobie koc, jakim było zaścielone. Słyszałam kroki na korytarzu. Cichusieńskie skrzypnięcie drzwi, obecność wilka.
Rakanoth.
- Toksyna? - zapytał cicho. - Chodź do nas. Siedzenie samej nic nie da. Wiem, że się uszykowała... o, już się przebrałaś?
Rakanoth zauważył, że zmieniłam strój. Założyłam zwykłe, jeansowe, ciemnogranatowe rurki, koszulkę z napisem "The Open Door" - tytułem płyty mojego ulubionego zespołu, Evanescence. Nie mogło zabraknąć zdjęcia z okładki, Amy Lee w pięknej, kremowej sukni, spoglądającej w bok, zmierzającej ku otwartym drzwiom. Jeszcze związałam tylko włosy, by było chłodniej w okolicach karku. Kamila nie pytała, dlaczego kiedy jej wydawało się, że było zimno, ja jeszcze mogłabym siedzieć w samej bieliźnie. Taka natura wilków lodu.
- A co, cholera jasna, miałam zrobić? - westchnęłam. - Nie zmyłam makijażu, olał to. Mam dosyć takich sytuacji, dosłownie na ostatnią chwilę.
- Siostra, rozumiem twój bulwers, ale takie zdenerwowanie niewiele da. - powiedział Rakanoth, podchodząc do mnie. - Chodźmy stąd, zimno mi.
Mimowolnie, na mojej twarzy zagościł uśmiech, który jednak znikł tak szybko, jak i się raczył pojawić. Posłusznie, wyszłam z pokoju za Rakanothem, zeszliśmy na dół. W kuchni siedziała Kami, widocznie zirytowana. Coś robiła na telefonie, albo grała w kolejną gierkę, może też pisała z kimś. Nie wiem.
- Minęło dziesięć minut, a ty już w zwykłych ciuszkach? - zapytała Angel, podnosząc na chwilę wzrok znad dotykowego ekranu.
- Kamila, a co więcej? - spytałam. - Raczej nie sądzę, aby nasze plany uległy zmianie.
- Nie mów hop, Toksyś. - odparła. - Ta wieszczka, jasna cholera, jak ona...
- Iris? - podsunęłam, mając na myśli rudowłosą Iris Lacrymosę, młodą wieszczkę przepowiadającą przyszłość.
- Właśnie, Iris! - pstryknęła palcami Kami, chowając telefon w kieszeni spodenek. - Powiedziała, że na sam koniec roku nas coś zaskoczy.
- Wiesz, ci tak szczerze powiem, że nie sądzę, by tak się stało. - wzruszyłam ramionami.
- A żeby twoje słowa się w gówno obróciły. - wypalił Rakanoth, ściągając na siebie mój wzrok, w tamtej chwilu zapewne zdolny mordować.
- Chociaż ty nie zaczynaj. - warknęłam.
- Toxic, please. - uśmiechnął się basior.
- Rakanocie, Rakanocie... - pokręciłam głową.
- Nie popełnij błędu Iskatu. - zacytował z "Diablo III".
- Nie zabijamy Nefalemów! - rzuciła Kamila. - Kto wie, może Nephilimowie i Nefalemowie to jedno i to samo?
- Nefalem to dzieć anioła i demona. - odpowiedziałam. - I do tego, rasa jest stworzona tylko na potrzeby tej gry.
- Dzieć, no Toksyna, matka nie nauczyła odmiany? - zaśmiał się Rakanoth. - Chwila...
- Tak, Rakanociku. Mamy tę samą mamę. Aranea, co nie? - uśmiechnęłam się.
- Nie ma to jak wjechać rodzonej siostrze tekstami o o matce. - przewrócił oczami czarnowłosy wilk natury. - Dobrze, że nie słyszała.
Jednak nie odpowiedziałam bratu, bo moją uwagę przykuło coś innego. Zapach, mieszanina woni, a wiedziałam, że taka mieszanina nigdy nie miała prawa wróżyć cokolwiek dobrego. Rakanoth zawsze, ale to zawsze uważał to samo, nie bez powodu nastawiał wilcze uszy wysoko do góry, które porównać można było do dwóch radarów.
- Ej, co wam odbiło? - zapytała nieco zaskoczona naszym niecodziennym zachowaniem Kamila, wypuszczając z dłoni pasmo podkręconych włosów, jakie to jeszcze nawijała sobie na palec wskazujący lewej dłoni.
- Za dużo zapachów. Strasznie się mieszają, ale wiem, że to istoty...
Dzwonek do drzwi.
- Żywe? - dokończyłam.
- Romance albo Angel, rusz żopu, bo my tu wiecznie siedzieć nie będziemy! - usłyszałam.
- To była Rozalia. - stwierdziła Kamila.
- Jeden zero dla tej Iris, czy jak jej tam. - dodał Rakanoth. - Mam nadzieję, że nie wyżłopałyście wszystkiego z barku, lodówki i tak dalej?
- Chyba nie... Chyba... - odpowiedziałam, chcąc nieco zirytować brata.
Jednakże, ta irytacja dotknęła mnie, kiedy to on okazał obojętność. Przez tyle lat widocznie zdążył się uodpornić. Odprowadzałam go wzrokiem, kiedy tylko ruszył w stronę drzwi wejściowych, by następnie wpuścić do środka imprezowiczów.
Hałaśliwa banda wlała się do środka, niemal taranując Rakanotha. Spojrzałam na Kamilę, i nie zaskoczył mnie jej uśmiech, jaki wykwitł, gdy tylko poczuła klimat imprezy. Poderwała się z krzesła, zmierzała w stronę salonu, postukując wysokimi, grubymi obcasami butów z ćwiekami. Widziałam, jak patrzył na nią Rakanoth, kiedy tylko wrócił. Powoli wznosił wzrok w górę, wodził wzrokiem po nogach, jakby chciał zdjąć te rajstopy, zakolanówki, potem z ledwie widocznym uśmiechem spoglądał na kołyszące się delikatnie biodra, krótkie, poszarpane spodenki, czarny top na ramiączka optycznie wyszczuplał jej sylwetkę.
- Kamila! A gdzie Toksynę zgubiłaś? - głos Alexy'ego rozpoznałabym wszędzie.
- W kuchni siedzi, bierz ją w obroty! - odpowiedź Kamili mało nie zwaliła mnie z nóg.
- A jeszcze czego! - odparłam.
- Nie martw się, nasz Kitsune też tu jest!
Nataniel? Impreza sylwestrowa? Coś mi nie pasowało.
- Przywleczony wbrew własnej woli, ale czego się nie robi dla przyjaciółki. - uzupełnił feniks. - Rakanoth, pomóż go wnieść Kasowi, bardziej ich popilnuj, bo im niewiara.
Aha, i wszystko jasne.
- Alexy! - wrzasnęła Rozalia. - Jak mogłeś ich zostawić samych!?
- No co!? Przecież małymi dziećmi to oni nie są. - odparł Alexy.
- Ale dorośli też nie. - wtrąciłam się, a potem zaczęłam po prostu się przeciskać przez rozwrzeszczanych imprezowiczów.
Znałam ich. Sam na sam byli niczym ogień i benzyna. Niszczycielscy. Nieposkromieni. Dlatego nie czekałam na Rakanotha, choć ten ruszył za mną. Nie chciałam tu żadnych burd. Nie dzisiaj, nie jutro.
Znalazłam ich na zewnątrz, właściwie to ledwie uskoczyłam przed lecącym w moim kierunku białym lisem. Cielsko kitsune uderzyło o ścianę domu, a potem powolutku osunęło na śnieg. Kastiel, w pewnej chwili dostrzegłam furię w jego oczach, on powoli zmierzał w stronę Nataniela. Musiałam to zakończyć.
- Dosyć! - wrzasnęłam.
Nie wiedziałam, jak, ale w ułamku sekundy stałam się ścianą oddzielającą Nataniela od Kastiela.
- Powiedziałam, dosyć. - wyrzekłam, próbując się uspokoić. - Nie życzę sobie tutaj żadnych bójek i innych pochodnych.
- Toksyna, wszystko gra? - usłyszałam.
Rakanoth ze strachem patrzył na mnie, stojącą między ledwie siedzącym Natanielem, a gotującym się z wściekłości Kastielem.
- Tak. Weź Kasa. - odparłam, mierząc wzrokiem czerwonowłosego. - Myślę, że panowie sobie zdążyli wszystko wyjaśnić.
Rakanoth posłusznie zabrał ze sobą Kastiela, który raczej nie był zbytnio skory do współpracy, choć wszedł do środka. Ja natomiast odwróciłam się do Nataniela, który z ledwością dźwignął się na nogi. Był podrapany, nieco poobijany, choć Kas także oberwał kilka gongów od Kitsune.
- Chodź, idziemy. - powiedziałam, przekładając ramię blondyna przez swój kark.
- Nic mi nie jest. - mruknął, po chwili jednak sycząc z bólu. - Jasna cholera, moja kostka.
- Ładnie się potłukliście. - skwitowałam. - Idziemy.
Nasza wędrówka do domu to ciągłe jęki i przekleństwa rzucane przez obolałego Nataniela, przeciskanie się przez rozwrzeszczany tłum. Najwidoczniej Kamila zdążyła rozruszać jeszcze bardziej całe to towarzystwo. Zaskoczyło mnie, iż niezauważona, i to jeszcze z Natanielem, przemknęłam się na górę, holując ze sobą oczywiście blondyna. Otworzyłam pierwsze drzwi z prawej, wiodące do mojego pokoju.
- Cholera, świetny Sylwester. - mruknął, kiedy tylko pomogłam mu się usadowić na moim łóżku.
- O co poszło? - zapytałam tylko, szukając apteczki w szafie.
- Długo by o tym wszystkim opowiadać. - westchnął Nataniel.
- Więc nie mów. - wzruszyłam ramionami.
Przystąpiłam do opatrywania ran Nataniela. Bezlitośnie topiłam go w hektolitrach wody utlenionej, a potem zakrywałam obrażenia na jego rękach i klatce piersiowej bandażami. Uwinęłam się z tym dosyć szybko, mając wprawę. Rakanoth także miał niesamowite zdolności do pakowania w bójki czy inne takie.
- Ameno. - mruknęłam, kiedy tylko zamknęłam apteczkę.
- Dzięki. - powiedział Nataniel, odprowadzając mnie wzrokiem w kierunku szafy.
- Nie ma za co. - odpowiedziałam.
Wrzuciłam apteczkę na dno szafy, zamknęłam jej skrzydło. Kiedy się odwróciłam, Nataniel zakładał na siebie białą koszulkę na krótki rękaw z nadrukiem czarnego, wąskiego krawatu. Powoli podeszłam do łóżka, usiadłam obok blondyna.
I nie wiem, dlaczego, ale moje serce zabiło mocniej.
Nagle ujął w dłonie moją twarz, patrząc głęboko w moje oczy. Jego twarz zbliżała się coraz bardziej. Oddech przyspieszył, a w brzuchu latały motylki. I stało się. Jego usta dotknęły moich. Wpił się w nie, pozwoliłam mu na to. Spijałam jego pocałunki. I nagle gdzieś w kąt poszło te całe moje "Miłość to żmija", choć to tylko zauroczenie.
I oderwaliśmy się od siebie, choć serca niewątpliwie krzyczały o więcej. Jednak nie można było pozwolić, by zauroczenie przyćmiło zdrowy rozsądek.
- Ja... - próbował z siebie wydusić Nataniel.
- Nic nie mów. - zamknęłam mu usta.
- Gdzie Toksyna!? Zaraz dwunasta! - usłyszałam.
Boże kochany, czyżbyśmy stracili rachubę czasu?
- Zaraz! - odkrzyknęłam.
- To rusz ten wilczy zad i dawaj na dwór! - wrzasnęła Roza.
- Chyba nie pozostaje nam nic innego, jak posłuchać rozkazów Rozalii. - uśmiechnął się Nataniel.
- Racja. Idziemy.
Wstaliśmy z łóżka, Nataniel otworzył drzwi i wyminęliśmy zaskoczoną Rozalię, którą najwyraźniej zatkało. Już czułam te jej teorie spiskowe, słyszałam pytania, czy do czegoś doszło. Zeszliśmy na dół, co blondynowi zeszło nieco dłużej, chociażby ze względu na przetrąconą kostkę. I zmieszaliśmy się z tłumem, który powoli wylewał się na zewnątrz. Dołączyłam do Kamili, która po chwili zasypała mnie gradem pytań, aczkolwiek nie sądzę, by moje odpowiedzi ją satysfakcjonowały.
I w końcu wydostaliśmy się na świeże powietrze.
Odliczanie.
- Dziesięć! Dziewięć! - skandowali nasi znajomi i przyjaciele, kiedy ja, Kami, Rakanoth i Nataniel staliśmy w milczeniu.
- Kolejny rok, będący jakimś rozdziałem, właśnie się zamyka. - podsumował Rakanoth.
- Trzy! Dwa! Jeden!
I strzeliły fajerwerki. Salwa pocisków z płomieni Alexy'ego zmieszała się ze sztucznymi ogniami, przybierając fantazyjne kształty.
- Szczęśliwego Nowego Roku. - zażyczyłam tylko, przyciągając do siebie Nata, Kami i Rakanotha.
- Toksyna? - zapytał cicho. - Chodź do nas. Siedzenie samej nic nie da. Wiem, że się uszykowała... o, już się przebrałaś?
Rakanoth zauważył, że zmieniłam strój. Założyłam zwykłe, jeansowe, ciemnogranatowe rurki, koszulkę z napisem "The Open Door" - tytułem płyty mojego ulubionego zespołu, Evanescence. Nie mogło zabraknąć zdjęcia z okładki, Amy Lee w pięknej, kremowej sukni, spoglądającej w bok, zmierzającej ku otwartym drzwiom. Jeszcze związałam tylko włosy, by było chłodniej w okolicach karku. Kamila nie pytała, dlaczego kiedy jej wydawało się, że było zimno, ja jeszcze mogłabym siedzieć w samej bieliźnie. Taka natura wilków lodu.
- A co, cholera jasna, miałam zrobić? - westchnęłam. - Nie zmyłam makijażu, olał to. Mam dosyć takich sytuacji, dosłownie na ostatnią chwilę.
- Siostra, rozumiem twój bulwers, ale takie zdenerwowanie niewiele da. - powiedział Rakanoth, podchodząc do mnie. - Chodźmy stąd, zimno mi.
Mimowolnie, na mojej twarzy zagościł uśmiech, który jednak znikł tak szybko, jak i się raczył pojawić. Posłusznie, wyszłam z pokoju za Rakanothem, zeszliśmy na dół. W kuchni siedziała Kami, widocznie zirytowana. Coś robiła na telefonie, albo grała w kolejną gierkę, może też pisała z kimś. Nie wiem.
- Minęło dziesięć minut, a ty już w zwykłych ciuszkach? - zapytała Angel, podnosząc na chwilę wzrok znad dotykowego ekranu.
- Kamila, a co więcej? - spytałam. - Raczej nie sądzę, aby nasze plany uległy zmianie.
- Nie mów hop, Toksyś. - odparła. - Ta wieszczka, jasna cholera, jak ona...
- Iris? - podsunęłam, mając na myśli rudowłosą Iris Lacrymosę, młodą wieszczkę przepowiadającą przyszłość.
- Właśnie, Iris! - pstryknęła palcami Kami, chowając telefon w kieszeni spodenek. - Powiedziała, że na sam koniec roku nas coś zaskoczy.
- Wiesz, ci tak szczerze powiem, że nie sądzę, by tak się stało. - wzruszyłam ramionami.
- A żeby twoje słowa się w gówno obróciły. - wypalił Rakanoth, ściągając na siebie mój wzrok, w tamtej chwilu zapewne zdolny mordować.
- Chociaż ty nie zaczynaj. - warknęłam.
- Toxic, please. - uśmiechnął się basior.
- Rakanocie, Rakanocie... - pokręciłam głową.
- Nie popełnij błędu Iskatu. - zacytował z "Diablo III".
- Nie zabijamy Nefalemów! - rzuciła Kamila. - Kto wie, może Nephilimowie i Nefalemowie to jedno i to samo?
- Nefalem to dzieć anioła i demona. - odpowiedziałam. - I do tego, rasa jest stworzona tylko na potrzeby tej gry.
- Dzieć, no Toksyna, matka nie nauczyła odmiany? - zaśmiał się Rakanoth. - Chwila...
- Tak, Rakanociku. Mamy tę samą mamę. Aranea, co nie? - uśmiechnęłam się.
- Nie ma to jak wjechać rodzonej siostrze tekstami o o matce. - przewrócił oczami czarnowłosy wilk natury. - Dobrze, że nie słyszała.
Jednak nie odpowiedziałam bratu, bo moją uwagę przykuło coś innego. Zapach, mieszanina woni, a wiedziałam, że taka mieszanina nigdy nie miała prawa wróżyć cokolwiek dobrego. Rakanoth zawsze, ale to zawsze uważał to samo, nie bez powodu nastawiał wilcze uszy wysoko do góry, które porównać można było do dwóch radarów.
- Ej, co wam odbiło? - zapytała nieco zaskoczona naszym niecodziennym zachowaniem Kamila, wypuszczając z dłoni pasmo podkręconych włosów, jakie to jeszcze nawijała sobie na palec wskazujący lewej dłoni.
- Za dużo zapachów. Strasznie się mieszają, ale wiem, że to istoty...
Dzwonek do drzwi.
- Żywe? - dokończyłam.
- Romance albo Angel, rusz żopu, bo my tu wiecznie siedzieć nie będziemy! - usłyszałam.
- To była Rozalia. - stwierdziła Kamila.
- Jeden zero dla tej Iris, czy jak jej tam. - dodał Rakanoth. - Mam nadzieję, że nie wyżłopałyście wszystkiego z barku, lodówki i tak dalej?
- Chyba nie... Chyba... - odpowiedziałam, chcąc nieco zirytować brata.
Jednakże, ta irytacja dotknęła mnie, kiedy to on okazał obojętność. Przez tyle lat widocznie zdążył się uodpornić. Odprowadzałam go wzrokiem, kiedy tylko ruszył w stronę drzwi wejściowych, by następnie wpuścić do środka imprezowiczów.
Hałaśliwa banda wlała się do środka, niemal taranując Rakanotha. Spojrzałam na Kamilę, i nie zaskoczył mnie jej uśmiech, jaki wykwitł, gdy tylko poczuła klimat imprezy. Poderwała się z krzesła, zmierzała w stronę salonu, postukując wysokimi, grubymi obcasami butów z ćwiekami. Widziałam, jak patrzył na nią Rakanoth, kiedy tylko wrócił. Powoli wznosił wzrok w górę, wodził wzrokiem po nogach, jakby chciał zdjąć te rajstopy, zakolanówki, potem z ledwie widocznym uśmiechem spoglądał na kołyszące się delikatnie biodra, krótkie, poszarpane spodenki, czarny top na ramiączka optycznie wyszczuplał jej sylwetkę.
- Kamila! A gdzie Toksynę zgubiłaś? - głos Alexy'ego rozpoznałabym wszędzie.
- W kuchni siedzi, bierz ją w obroty! - odpowiedź Kamili mało nie zwaliła mnie z nóg.
- A jeszcze czego! - odparłam.
- Nie martw się, nasz Kitsune też tu jest!
Nataniel? Impreza sylwestrowa? Coś mi nie pasowało.
- Przywleczony wbrew własnej woli, ale czego się nie robi dla przyjaciółki. - uzupełnił feniks. - Rakanoth, pomóż go wnieść Kasowi, bardziej ich popilnuj, bo im niewiara.
Aha, i wszystko jasne.
- Alexy! - wrzasnęła Rozalia. - Jak mogłeś ich zostawić samych!?
- No co!? Przecież małymi dziećmi to oni nie są. - odparł Alexy.
- Ale dorośli też nie. - wtrąciłam się, a potem zaczęłam po prostu się przeciskać przez rozwrzeszczanych imprezowiczów.
Znałam ich. Sam na sam byli niczym ogień i benzyna. Niszczycielscy. Nieposkromieni. Dlatego nie czekałam na Rakanotha, choć ten ruszył za mną. Nie chciałam tu żadnych burd. Nie dzisiaj, nie jutro.
Znalazłam ich na zewnątrz, właściwie to ledwie uskoczyłam przed lecącym w moim kierunku białym lisem. Cielsko kitsune uderzyło o ścianę domu, a potem powolutku osunęło na śnieg. Kastiel, w pewnej chwili dostrzegłam furię w jego oczach, on powoli zmierzał w stronę Nataniela. Musiałam to zakończyć.
- Dosyć! - wrzasnęłam.
Nie wiedziałam, jak, ale w ułamku sekundy stałam się ścianą oddzielającą Nataniela od Kastiela.
- Powiedziałam, dosyć. - wyrzekłam, próbując się uspokoić. - Nie życzę sobie tutaj żadnych bójek i innych pochodnych.
- Toksyna, wszystko gra? - usłyszałam.
Rakanoth ze strachem patrzył na mnie, stojącą między ledwie siedzącym Natanielem, a gotującym się z wściekłości Kastielem.
- Tak. Weź Kasa. - odparłam, mierząc wzrokiem czerwonowłosego. - Myślę, że panowie sobie zdążyli wszystko wyjaśnić.
Rakanoth posłusznie zabrał ze sobą Kastiela, który raczej nie był zbytnio skory do współpracy, choć wszedł do środka. Ja natomiast odwróciłam się do Nataniela, który z ledwością dźwignął się na nogi. Był podrapany, nieco poobijany, choć Kas także oberwał kilka gongów od Kitsune.
- Chodź, idziemy. - powiedziałam, przekładając ramię blondyna przez swój kark.
- Nic mi nie jest. - mruknął, po chwili jednak sycząc z bólu. - Jasna cholera, moja kostka.
- Ładnie się potłukliście. - skwitowałam. - Idziemy.
Nasza wędrówka do domu to ciągłe jęki i przekleństwa rzucane przez obolałego Nataniela, przeciskanie się przez rozwrzeszczany tłum. Najwidoczniej Kamila zdążyła rozruszać jeszcze bardziej całe to towarzystwo. Zaskoczyło mnie, iż niezauważona, i to jeszcze z Natanielem, przemknęłam się na górę, holując ze sobą oczywiście blondyna. Otworzyłam pierwsze drzwi z prawej, wiodące do mojego pokoju.
- Cholera, świetny Sylwester. - mruknął, kiedy tylko pomogłam mu się usadowić na moim łóżku.
- O co poszło? - zapytałam tylko, szukając apteczki w szafie.
- Długo by o tym wszystkim opowiadać. - westchnął Nataniel.
- Więc nie mów. - wzruszyłam ramionami.
Przystąpiłam do opatrywania ran Nataniela. Bezlitośnie topiłam go w hektolitrach wody utlenionej, a potem zakrywałam obrażenia na jego rękach i klatce piersiowej bandażami. Uwinęłam się z tym dosyć szybko, mając wprawę. Rakanoth także miał niesamowite zdolności do pakowania w bójki czy inne takie.
- Ameno. - mruknęłam, kiedy tylko zamknęłam apteczkę.
- Dzięki. - powiedział Nataniel, odprowadzając mnie wzrokiem w kierunku szafy.
- Nie ma za co. - odpowiedziałam.
Wrzuciłam apteczkę na dno szafy, zamknęłam jej skrzydło. Kiedy się odwróciłam, Nataniel zakładał na siebie białą koszulkę na krótki rękaw z nadrukiem czarnego, wąskiego krawatu. Powoli podeszłam do łóżka, usiadłam obok blondyna.
I nie wiem, dlaczego, ale moje serce zabiło mocniej.
Nagle ujął w dłonie moją twarz, patrząc głęboko w moje oczy. Jego twarz zbliżała się coraz bardziej. Oddech przyspieszył, a w brzuchu latały motylki. I stało się. Jego usta dotknęły moich. Wpił się w nie, pozwoliłam mu na to. Spijałam jego pocałunki. I nagle gdzieś w kąt poszło te całe moje "Miłość to żmija", choć to tylko zauroczenie.
I oderwaliśmy się od siebie, choć serca niewątpliwie krzyczały o więcej. Jednak nie można było pozwolić, by zauroczenie przyćmiło zdrowy rozsądek.
- Ja... - próbował z siebie wydusić Nataniel.
- Nic nie mów. - zamknęłam mu usta.
- Gdzie Toksyna!? Zaraz dwunasta! - usłyszałam.
Boże kochany, czyżbyśmy stracili rachubę czasu?
- Zaraz! - odkrzyknęłam.
- To rusz ten wilczy zad i dawaj na dwór! - wrzasnęła Roza.
- Chyba nie pozostaje nam nic innego, jak posłuchać rozkazów Rozalii. - uśmiechnął się Nataniel.
- Racja. Idziemy.
Wstaliśmy z łóżka, Nataniel otworzył drzwi i wyminęliśmy zaskoczoną Rozalię, którą najwyraźniej zatkało. Już czułam te jej teorie spiskowe, słyszałam pytania, czy do czegoś doszło. Zeszliśmy na dół, co blondynowi zeszło nieco dłużej, chociażby ze względu na przetrąconą kostkę. I zmieszaliśmy się z tłumem, który powoli wylewał się na zewnątrz. Dołączyłam do Kamili, która po chwili zasypała mnie gradem pytań, aczkolwiek nie sądzę, by moje odpowiedzi ją satysfakcjonowały.
I w końcu wydostaliśmy się na świeże powietrze.
Odliczanie.
- Dziesięć! Dziewięć! - skandowali nasi znajomi i przyjaciele, kiedy ja, Kami, Rakanoth i Nataniel staliśmy w milczeniu.
- Kolejny rok, będący jakimś rozdziałem, właśnie się zamyka. - podsumował Rakanoth.
- Trzy! Dwa! Jeden!
I strzeliły fajerwerki. Salwa pocisków z płomieni Alexy'ego zmieszała się ze sztucznymi ogniami, przybierając fantazyjne kształty.
- Szczęśliwego Nowego Roku. - zażyczyłam tylko, przyciągając do siebie Nata, Kami i Rakanotha.