Perspektywa Kamili
Rozdział III
Poranek po
imprezie był naprawdę burzliwy. Obudziłam się z Kastielem w jednym łóżku.
-Japierdolę, co tu robisz zboczeńcu pierdolony?! –Wykrzyknęłam
na cały głos.
Chłopak obudził się i tak wystraszył, że spadł z łóżka.
-Kurwa dzięki mała! Człowiek ci pomaga, a ty robisz taką
pobudkę –mruknął łapiąc się za głowę.
-Jak pomaga?!
-Kurwa nie drzyj się! Po tym ile wypiłaś nie napierdala cię
tak mała główka?!
-No może trochę…Sorki…
Malinowe usta chłopaka uniosły się do góry.
-Wczoraj, gdy położyłaś się do łóżka jakiś typek chciał ci
coś zrobić. W porę wszedłem do pokoju. Ty później się wystraszyłaś, a ja cię
pilnowałem –wytłumaczył nareszcie czerwonowłosym.
-Dziękuję…
Nagle z
dupy poczułam ukłucie w brzuchu. Zerwałam się biegiem i w ostatniej chwili
wpadłam do łazienki. Schyliłam się nad muszlą, a cały alkohol wypity
poprzedniego dnia wyleciał ze mnie. Poczułam jak ktoś odgarnia mi włosy z
karku. Doskonale wiedziałam, że jest to Kastiel.
-Wyjdź –powiedziałam.
-Czemu?
Kolejna fala torsji wstrząsnęła moim ciałem.
-Po, co masz na mnie patrzeć? To jest obrzydliwe.
-A pierdolisz!
Gdy skończyłam przepłukałam gardło.
-No i po co się na mnie gapiłeś? –Zapytałam patrząc do niego
w odbiciu lustra.
-No, bo tak.
-Dzięki za przytrzymanie włosów.
Chłopak zaśmiał się i nagle mina mu zrzedła.
Chłopak
pochylił się nad muszlą i zaczął wymiotować. Szybko podbiegłam do niego i
złapałam jego włosy.
-Odwet? –Zapytał w przerwie między wymiotami.
-Nawet rzygając umiesz żartować? –Zaśmiałam się.
Na jego usta wniknął łobuzersko uśmiech, jednak szybko
zasłoniły go kolejne wymiociny.
…
Gdy
rozprawiłam się z panem zboczeńcem wyszłam razem z Toksyną. Kastiel
zaproponował nam odprowadzenie. Zgodziłyśmy się. Szczerze mówiąc polubiłam go.
Jego dokuczanie było dość śmieszne. Zresztą dokuczanie mu i jego złość też.
Gdy byłyśmy
pod samym domem przybił z nami żółwiki i odszedł w swoją stronę. Weszłyśmy do
domu i zaczęłyśmy ściągać okrycie wierzchnie.
-A twój poranek jak wyglądał?- Zapytała Toxic.
-Nie lepiej niż twój. Obudziłam się z Kasem w jednym łóżku.
Nakrzyczałam na niego, a później się okazało, że niepotrzebnie. Powiedział, że
jakiś gościu chciał się do mnie dobrać, a on mi pomógł. Mi zrobiło się głupio,
a później poleciałam do kibla. Zaczęłam wymiotować, a on trzymał mi włosy, a
później na odwrót.
Obie zaczęłyśmy się śmiać w niebogłosy.
Rakanoth,
brat Toksyny zszedł na dół.
-Na kacu, a takie roześmiane? –Zapytał ze swoim uroczym
uśmieszkiem.
-No widzisz jest powód –odparła Toksyna.
-Jaki?
-Miałyśmy niezłe poranki. Ja obudziłam się w jednym łóżku z
gościem, który noc wcześniej ratował mnie przed gwałtem –powiedziałam.
-A ja z gościem, który chyba mnie zgwałcił –dodała Toxic.
-Co?! Jakie to skurwiele?! Zajebie ich! Już są kurwa martwi!
–Powiedział oburzony chłopak i po chwili warknął.
Zdenerwowany przeczesał swoją czarną czuprynę. Na głowie
pojawiły się wilcze uszy, a z tyłu było widać ogon. Rakanoth był naprawdę
bardzo zły.
-Nataniel Moore, skurwiel jeden… –odpowiedziała czarnowłosa.
-Ej, Toxic! Tak w sumie, teraz jak myślę na spokojnie…To
może było jakieś nieporozumienie. Jak u mnie i Kasa? Zecie on tylko ocalił mi
dupę. Dosłownie i w przenośni –powiedziałam. –Możemy z nim to jutro wyjaśnić.
-W sumie…Chyba masz rację.
-Ale jak coś to nie ręczę za siebie. Nikt nie będzie
krzywdził moich skarbów.
Rodzeństwo przytuliło się, a ja patrzyłam na nich z
uśmiechem.
Resztę dnia
spędziłyśmy w domu. Oczywiście brat Toksyny nie był zadowolony z tego faktu.
Pierwszy dzień w nowej szkole, a my imprezujemy, a drugi siedzimy w domu. No,
ale z przyjaciółką zakręciłam ładnie rzęsami, zrobiłam obiad i uspokoiłyśmy
jego „instynkt macierzyński”.
Na wieczór,
gdy leżałam na łóżku, Toksyna przyszła do mojego pokoju. Spojrzałam na nią
pytającym wzrokiem ściągając słuchawki.
-Coś się stało? –Zapytałam.
-No…może…
Usiadłam na łóżku i poklepałam miejsce obok. Wilczyca zaraz
usiadła obok.
-Bo… Dzwoniła Roza…Widziała rano tą akcję i… Powiedziała, że
to nie było tak jak myślę.
Spojrzałam na nią zdziwionym spojrzeniem. Oczywiście miałam
nadzieję, że to nieporozumienie, ale sama w to nie wierzyłam.
-Z Natanielem za dużo wypiliśmy. Ja trochę ze świrowałam.
Zaczęłam tańczyć na stole. I jakiś gościu się dowalał. Nat go powstrzymał, a
wtedy ten gościu go zadrapał. Też był wilkiem. Później jak już gospodarzyna
mnie uspokoiła graliśmy w butelkę i przegraliśmy. Ty już spałaś i to cię
ominęło. Zasnęłam z nim w wannie i tyle.
-O kurwa…-szepnęłam.
-Kamila jak mi głupio! Zjebałam go! Nakrzyczałam! Ty go
skopałaś! A on kurwa mnie tylko chronił! Jaka ja głupia! –Zaczęła lamentować.
Dziewczyna
w oczach miała łzy, a z jej głowy wyskoczyły zielone, wilcze uszy. Ze spodenek
wystawał ogon pokryty zielono-limonkowo-czarną sierścią. Poczułam jak od jej
ciała bije chłód.
-Toksyna, to było tylko nieporozumienie. Wyjaśnimy to jutro
w szkole –powiedziałam i przytuliłam ją.
W dupie miałam dreszcze, które wstrząsnęły moim ciałem.
Musiałam pocieszyć przyjaciółkę za wszelką cenę.
-Ale Kami…!
-Toksyna uspokój się. To tylko nieporozumienie. Kastiel mnie
jakoś nie zabił. Nat ciebie też nie zabije –powiedziałam.
-Jak ja cię kocham –wyszeptała dziewczyna.
Przytulałam ją jeszcze chwilę, a później odsunęłam się.
Łzy na jej
policzkach zamarzły od temperatury ciała.
-No i znowu! –Krzyknęła wkurzona dziewczyna.
Spojrzałam na łóżku. Było na nim pełno śniegu. Moje rączki
były czerwone od zimna, a ciałem wstrząsały dreszcze.
-T-twoja t-twarz j-jest l-l-lepsza –mruknęłam.
Cała twarz w sopelkach lodu. Wyglądało to komicznie.
-Rakanoth!!! –Krzyknęłam razem z Toxic.
W ciągu pięciu sekund chłopak wbiegł do pokoju, otwierając
drzwi z impetem.
-Co się stało? –Zapytał.
-Trochę mną poniosło –powiedziała wilczyca.
-Z-zrobisz mi h-h-herbatę? –Zapytałam.
-O matko, co ja z wami mam? –Zapytał.-Toksyna idź zrób jej
herbatę i rozmroź sobie twarz. A ja dam jakieś koce i zmienię pościel.
Przyjaciółka
szybko wybiegła z pokoju.
-Zanim zaczęłaś ją tulić nie mogłaś wziąć koca? Przecież
wiesz jak to jest –powiedział chłopak.
-D-d-daj m-mi s-s-spokój!
Rakanoth westchnął ciężko i wyciągnął z mojej szafki gruby
koc. Obwinął mnie nim ciasno, a następnie przytulił do siebie.
-Trzy światy z wami mam –powiedział.
Uśmiechnęłam się lekko.
Zimno zaczęło ustępować. Chłopak był taki ciepły i
opiekuńczy. Tulił mnie tak mocno, że z łatwością wyczuwałam trochę
przyśpieszone i mocne bicie jego serca, oraz zapach lasu.
-Jesteś taka urocza –wyszeptał.
Na moich policzkach wystąpił rakus rumieńcus pospolitus, a
serce przyśpieszyło rytmu. Nie czułam już zimna, tylko straszne gorąco.
-D-dzięki, już mi lepiej –jąkałam się.
Wilk uśmiechnął się i z ociąganiem wstał z łóżka. Do pokoju
weszła Toksyna z dwoma kubkami parującej cieczy.
-To cię trochę rozgrzeje –powiedziała uśmiechając się.
Jej twarz
nie była już wielką zamarzniętą grudką łez. Policzki przybrały swój rumiany
kolor, a uśmiech był ciepły jak zawsze. Starszy Romance wyszedł z pokoju
zostawiając nas same. Zawsze wiedział, kiedy trzeba się usunąć. Zmieniłam sobie
pościel i usiadłam razem z przyjaciółką na suchym łóżku. Pijąc ciepłe kakao
śmiałyśmy się jak zawsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz