sobota, 14 stycznia 2017

Rozdział IV

Perspektywa Toksyny

     Idealnie wręcz! Chłopak dostał bęcki za chęć do życia i miłość do ojczyzny. Dosłownie! 
     Schodząc do kuchni zastanawiałam się, jak to możliwe, że nie pamiętałam, jak ktoś się do mnie dobierał. Widocznie byłam naprawdę nieźle schlana. I waliło ode mnie wódą na kilometr, co najmniej.
     Ale Kastiel miał u mnie dużego plusa za to, że jako tako zajął się moją Kamilą. No, a że on też pomocy potrzebował to już inna historia... Poczułam, jak moja twarz się rozmraża i woda skapuje z niej powolutku. Czajnik się zagotował. Zalałam herbatę. Wzięłam kubki i zaniosłam na górę.
     Ja to potrafię...
***
     Z nudów wzięłam się za sprzątanie w swoim pokoju. Cóż, w ciągu kilku dni zrobić bajzel to naprawdę potrzeba zdolności. No, chyba, że jest się Toksyną Romance. Wtedy to już łatwizna. W celach porządkowania przebrałam się w biały, trochę przy duży jak na mnie t-shirt z oczojebnym napisem "Anioł Nie Kobieta", jasne jeansowe rurki z dziurami na kolanach. Po pokoju poruszałam się w siwych skarpetkach. Włosy zebrałam w kitkę, co by mi nie lazły do oczu. W takim układzie mogłam spokojnie działać.
     Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Zielone ściany, jedna całkowicie oklejona plakatami przeróżnych zespołów typu "Evanescence", "Skillet", "Three Days Grace" i moimi własnymi rysunkami. Szkicowałam ołówkiem. Nawet realistycznie, tam się wkradały jakieś nieczystości, ale nikt ich nie zauważał. Uśmiechnęłam się, patrząc na obrazek przedstawiający Sugar Skull.
    Moja najnowsza praca. Prrr, Toxic! Koniec samozachwytu, bierz się do roboty! 
     Wzięłam do ręki telefon i z racji tego, że nie chciało mi się odpalać wieży, włączyłam muzę z komórki. Kilka razy przejechałam palcem po dotykowym wyświetlaczu, by po chwili wsłuchiwać się w pierwsze dźwięki "Call Me When You're Sober". Mam nawet bokserkę z takim napisem. Ale gdzieś się zapodziała w odmętach mieszkania Rozalii.
     - Don't cry on me, if you loved me you would be here with me! - Śpiewałam, zgarniając stertę zwiniętych ubrań z szafy.
     A dlaczego były zwinięte? Bo mi się ka-mać nie chciało ich składać.
    Nawet nie zauważyłam, kiedy otworzyły się drzwi pokoju. Uświadomił mnie o tym mój wyostrzony węch. Ktoś obcy. Powietrze było przesycone zapachem lisa, jak i również człowieka. Kitsune? Jedynym kitsune, jakiego znam, to nieszczęsny gospoś, ale raczej nie zanosiło się na to, aby miał mi złożyć wizytę. Tylko przez fakt, że obudziliśmy się razem w wannie, dostał gongów. Udawałam, że dalej coś robię, w dłoniach tworząc dwa lodowe pociski. Powoli wstałam i odwróciłam się. Zacisnęłam lekko palce na lodzie, prowokując energię do przypływu.
     - Kim ty... O kuźwa! - Zatkało mnie.
     Może ze względu na to, że przede mną stał Nataniel, zasłaniając twarz rękoma.
     - Matko, przepraszam! Nie zorientowałam się nawet, że ktoś wszedł do pokoju.
     - Taka postawa obronna? Heh, też tak czasami mam - powiedział blondyn, słodko się przy tym rumieniąc.
     Awww!
     - Toksyno, jeżeli chodzi o to, co stało się rano...
     - Nie martw się młody! - Uśmiechnęłam się. - Już wszystko wiem. Roza do mnie dzwoniła dosyć niedawno i wszystko wytłumaczyła. Nic mi nie zrobiłeś. To ja tobie zrobiłam niemałe kuku.
     - Matko, a ja się tak martwiłem, że coś cholera zmajstrowałem! - Odetchnął z ulgą blondyn. - Wiesz, miałaś prawo tak zareagować. Sam niewiele pamiętam, a cały ranek zdychałem. Jak mnie zgięło w pewnym momencie to razem z bliźniakami tylko odgarnialiśmy sobie włosy.
     No, nie było aż tak źle. Gorsze jest to, że w pokoju panuje rozpierdziel, a my stoimy w samym jego sercu. I nieomal przymroziłam mu jajka. Niezły początek, nie ma, co.     - To może stąd chodźmy do salonu? - Zaproponowałam. - Ja zrobię coś do picia i sobie usiądziemy na spokojnie, co? Kawa czy herbata?
     - Herbata - odparł z anielskim uśmiechem.
     Zeszliśmy na dół. Nat ulokował zadek na kanapie, ja zaś poszłam do kuchni. Wyjęłam dwa kubki, jeden dla mnie, drugi dla blondyna. Do obu włożyłam torebeczki z herbatą karmelową.
     Moja ulubiona.
     Zanim woda się zagotowała, dosiadłam się do Nataniela, dyskutując o szkole, wyspie i wybrykach ostatniej imprezy.
     - Roza mi gadała, że Kas rzygał dalej niż widział, a dalej chlał. Ja odstawiałam tańce na stole, jakiś Lysander utknął dupą w zlewie w kuchni, a ty grałeś ma garnkach jak na perkusji - zaśmiałam się, streszczając przebieg imprezy.
     - To, jak Lys się zaklinował to jeszcze pamiętam, bo z Leo próbowaliśmy go wyciągnąć. Ale że procenty robiły swoje, to daliśmy się na spokój. I chyba chłopaczyna tak usnął - opowiedział złotooki.
     - A potem pytanie, dlaczego mnie tak dupsko boli? I do głowy przychodzą najbardziej paranoiczne przypuszczenia... - Powiedziałam, wywołując u Nataniela napad śmiechu.
     Nagle ciszę przeciął krzyk. Potem brzęk tłuczonego szkła. Wszystko z góry, dokładniej pokoju Rakanotha. I znów cisza. Zerwałam się przerażona, a na głowie znów pojawiły się wściekło zielone uszy. Nataniel także wstał, a za nim ciągnął się biały, puszysty ogon.
     Ja pierdzielę, co za kurwa zjebany dzień!
     Wbiegłam po schodach, po czym z kopniaka otworzyłam drzwi pokoju starszego Romance. Oczom ukazał się widok pobojowiska. Szyba była może i cała, ale wszędzie walały się szklane odłamki. Najbardziej przeraził mnie fakt, że mój brat leżał bez ruchu na ziemi. Po chwili zjawiła się także Kamila, w ręku dzierżąc miecz.
     - Rakanoth! - Krzyknęłam z przestrachem, dopadając do czarnowłosego.
     Z Natanielem przenieśliśmy go na łóżko.
     Zauważyłam zaczerwienienie pod jego okiem.
     Będzie limo jak nic.
     Kamila poszła sprawdzić, czy nie ma żadnych nieproszonych gości w domu. Ja natomiast przyłożyłam rękę okoloną jasnobłękitną aurą. W sumie, i bez tego mogłabym to zrobić, bo po raz kolejny za moim pośrednictwem zaczęło pizgać w moim otoczeniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz