sobota, 25 lutego 2017

Rozdział X

Perspektywa Toksyny.
     Raz. Pierwsze uderzenie.
     Dwa. W powietrzu unoszą się płatki śniegu.
     Trzy. Padam na kolana. Mogłabym to wszystko puścić z dymem.
     Spojrzałam ze łzami w oczach na chłopaków. To nie może się tak skończyć! Mama, tata, oni o niczym nie wiedzą! Abisso szykuje zamach, a my? A my nic nie możemy z tym zrobić. Modliłam się, by jakaś siła nas stąd wyprowadziła… Spojrzałam na przesiąkniętą krwią bluzkę. Z kieszeni spodni wyciągnęłam komórkę. Wszystko ładnie, pięknie, ale wyświetlacz był w makabrycznym stanie.
     Niech cię szlag, Abisso Lavano. Niech cię jasny szlag…
     - Ktoś coś jakieś pomysły? – zapytałam w pewnym momencie.
     Rakanoth popatrzył chwilę na mnie, to na Nataniela. Blondyn zaś to na mnie, to na mego braciszka. Czyli z tematu. Jakbym chciała, by była tu ze mną Kamila… Ona by wiedziała, co robić. Ona by dobrze wiedziała, co z tym fantem zrobić… Podjęłam kolejną próbę wywalenia krat, jednak tym razem postanowiłam użyć magii.
     - Plackiem na ziemię, drodzy panowie i Rakanocie. – powiedziałam z uśmiechem.
     - Ej, no! – usłyszałam za sobą.
     - Plackiem! – odparłam głośniej, po chwili przed siebie wystawiając ręce. Nadzieja jeszcze we mnie nie umilkła.
     Poczułam rozchodzący się po całym moim ciele chłód, który swój początek miał w miejscu, gdzie było serce. Wedle naszych ludowych przekazów, niezależnie od tego, czym panujesz, kim jesteś i co robisz, to magia bierze się z serca. To zawsze powtarzała mi, Rakanothowi i Kamili moja mama.
     - Nie daruję ci, szmato! – wrzasnęłam, po chwili z rąk wypuszczając niszczycielską wiązkę Promienia Mrozu. Nieco odrzuciło mnie do tyłu – no cóż, zaklęcie było silne – więc poleciałam na tyłek. Doskoczył do mnie Nataniel, pomagając zebrać się z podłogi. Rzuciłam okiem na szkody.
     No, troszkę się powyginało. Kiedyś wyklepiemy, teraz trzeba się stąd wyrwać. Miałam nadzieję, że chłopaki też coś zaczną kombinować w tym kierunku. Ale i tak byliśmy na dobrej drodze.
     Usłyszałam dudnienie łap na korytarzu. Po chwili przed celą przystanął czarny basior, o błękitnych oczach. Popatrzył się na mnie z wrednym uśmieszkiem.
     - Co, ludzkie pomioty jednak znają magię? A to ci dopiero! – zarechotał. Ja zaś mało nie przysiadłam.
     Nasza wataha zawsze szanowała innych. Nieważne dla nas, kim się było. Zawsze szanowaliśmy inne istnienia, inne wilki, ludzi, zwierzęta… dlatego tak mnie zdziwiła postawa strażnika. W sumie, czego się spodziewać – to są lochy. To miejsce rządzi się swoimi prawami. Tu trafiają ci, którzy zabijają, gwałcą, niszczą… Dla takich nie było już litości.
     - Ci dam zaraz ludzki pomiot! – warknął Rakanoth. – Wiesz, kim kuźwa dla ciebie jestem!? Kim ona dla ciebie jest!?
     - Kolejnym debilem. – odparł obojętnie strażnik. – I kolejną pustą laleczką szykującą przewrót.
     - Jaki przewrót!? – ryknęłam zirytowana. – Na matkę, na ojca!? Ty lepiej łap Abisso, a nie więzisz młode alfy, deklu!
     - Toksyna, nic nie wymyślimy. – mruknął Nataniel.
     Nastąpiła chwila ciszy. Basior patrzył to na mnie, to na Rakanoth’a, to Nataniela. Chłopacy nieco skulili się, czując chłód, jaki wokół siebie roztaczałam. Ostrzegawczo zastrzygłam wilczymi uszami. Poczułam, jak powoli wysuwa się ogon. Poczułam, jak wstępują we mnie kolejne siły. Błysnęło – po chwili stałam przed kratą w pełnej, wilczej postaci.
     - I jak myślisz, kim kurwa jestem? – zawarczałam.

Perspektywa Nataniela

     Poczułem chłód, jaki roztaczała wokół siebie młoda Romance. Czułem jej wściekłość, która po chwili była również moją wściekłością. Jej wola walki stawała się moją – dopingowała. Podniosłem się powoli z ciemnego kąta więziennej celi. Czułem, jak buzuje ze mnie magia. Wiedziałem że za mną ciągnie się lisi, biały, puszysty ogon.
     Jeżeli chodzi o mnie, to w tej chwili mógłbym poruszyć niebo i ziemię. Szczególnie, kiedy wilk nazwał Toksynę pustą laleczką. Nie zdzierżyłem po prostu chama! Ustałem przed Toksyną, jakby oddzielając rozjuszoną waderę od pieprzniętego basiora.
     - A teraz pobawimy się po mojemu… - syknąłem. Spojrzałem prosto w oczy wilka. Przypominały mi kogoś, ale to nieważne. Użyłem umiejętności wpływu, narzuciłem mu swoją wolę.
     Wzrok basiora stał się pusty. Patrzył tępo przed siebie – dokładnie tego oczekiwałem. Przez najbliższe pięć minut był mój – potem trzeba będzie spierniczać. Wyszczerzyłem kły. Wypowiedziałem typową formułkę.
     - Teraz należysz do mnie. – syknąłem.
     - Teraz należę do ciebie. – odpowiedział beznamiętnie basior.
     - Otwórz celę. – nakazałem.
     - Nie mogę. Abisso nakaże mnie ściąć. – odparł wilk.
     W co ja się wplątałem?
     - Abisso się nie liczy. Nie jest młodą alfą. – powiedziałem. – Powiedz mi, kto jest młodą alfą?
     - Dzieci Ventusa i Aranei. – odpowiedział. – Wilk Natury Rakanoth i Wilczyca Lodu Toksyna.
     - Więc ich słuchaj. – nakazałem. – Rakanoth, ty jesteś w miarę spokojniejszy.
     - Wreszcie mam tu trochę poważania… - westchnął zielonooki. – W tej chwili wypuszczasz mnie, Toxic i naszego towarzysza. To jest, kurwa, rozkaz.
     Strażnik nieco otumaniony, ale wypełnił polecenie. Otworzył celę. Wyszliśmy z niej – Rakanoth w ludzkiej formie, ja w połowie przemiany i Toksyna w wilczej postaci. Kłapnęła jeszcze zębami na strażnika, obszczekała go… A z resztą. Szatan, nie kobieta. Szatan! Brat Toksyny poprowadził nas szybko korytarzami – po chwili, wedle jego wskazówek, byliśmy w pałacu. Ale gdzie? Nie słuchałem za bardzo tłumaczeń Rakanotha, byłem bardziej skupiony na Toksynie. Była już w ludzkiej postaci, z uwagą analizowała korytarze. Widziałem smutek malujący się na jej twarzy.
     Zagadać do niej? Zapytać, co ją trapi? Nataniel, przełam się! To nie może tyle trwać! Ja… czy ja do niej coś czuję – mimo, że znamy się od niedawna? Że znamy się może… niecały tydzień? Ona ma swój świat, do którego ja nie pasuję. Choćbym tak bardzo tego chciał. Ale wilk i kitsune?… Chcę do niej podejść, przytulić, powiedzieć, że będzie dobrze  - że powstrzymamy Abisso. Jednak wiemy oboje, że nie damy rady. Możemy ją ewentualnie nieco osłabić.
     Toksyno Romance, chyba coś do ciebie czuję.
     - Musimy jakoś dostać się do rodziców tak, by nie dowiedziała się o tym ta różowa pierdoła. – powiedział nagle Rakanoth. – Abisso zawsze działała mi na nerwy. Od dzieciaka wiedziałem, że ta larwa jest pierdolnięta.
     - Nie tylko tobie zalazła za skórę. – mruknęła pod nosem wadera. – Jaka matka, taka córka. Ciotka Cydea była w dupę lepsza.
     - A ponoć o zmarłych nie można źle mówić… - przewrócił oczami Rakanoth.
     - I wuj. Małpi najlepiej. – wzruszyła ramionami dziewczyna.

Perspektywa Toksyny

     Trzeba przyznać tej francy, umie człowieka wytrącić z równowagi. Ale się, kurwa, nie dam. Zniszczę larwę, zapierdolę, i odprawię egzorcyzmy, jak trzeba będzie. Syknęłam z bólu, kiedy przypomniały o sobie poharatane plecy.
     - Toksyna, dobrze się czujesz? – zapytał Rakanoth.
     - Jak na to wszystko, to nawet. – mruknęłam.
     Miałam nadzieję, że na Kotonatte już się co nieco domyślają. W sumie, dalej mam. Wątpię, że Kami jeszcze nie wróciła do domu. Może przyprowadziła ze sobą Kastiela? Kto wie, może coś zwęszyła? Czułam na sobie wzrok kitsune, choć nie widziałam w sumie, czy na mnie spoglądał. Po prostu go czułam. Im dłużej o nim myślę, tym bardziej jestem przekonana...
     Czy ja się w nim zauroczyłam? Trudno to nazwać jakimś wielkim uczuciem, zważywszy na to, że znamy się od niespełna tygodnia...
     Toxic, co się z tobą dzieje? Czemu czuję ten dziwny ścisk w żołądku, kiedy dłużej myślę o Natanielu? Czy mam z nim o tym porozmawiać...? Ale przecież nie teraz! Mama, tata... oni są w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a ja myślę o jakichś pierdolonych rozterkach miłosnych...
     Czyżbym czuła miętę do gosposia?
     Nagle Rakanoth dał nam sygnał, by zacząć poruszać się jak najciszej - wręcz skradaliśmy się gdzieś, nie wiem gdzie. Jego wilcze uszy, pokryte czarnym niczym krucze pióra futrem, sterczały w górze, jakby nasłuchiwał czegoś.
     - ...oni...polegli z przyczyny... Łowcy dopadli... Młode alfy nie... Rakanoth, Toksyna i Kamila... zginęli, broniąc... - czy ja słyszę to, co słyszę?
     Po kamiennych ścianach roznosił się szloch zbolałej matki, która uwierzyła, że jej dzieci zmarły... Mamo, czemu jej wierzysz? Czy Abisso musi się uciekać do takich środków?
     - Musimy się tam jakoś wkraść, kiedy Abisso pójdzie w cholerę, a rodzice zostaną sami. - mruknęłam, przyciągając spojrzenia chłopców. - Tylko wtedy nam się to jakoś uda.
     - Ale Toxic, jak my to kurwa wykonamy, jak tutaj jest od cholery straży, Abisso na bank ich wszystkich przekupiła albo rzuciła te swoje szamańskie czary-kurwa-mary! - odpowiedział Rakanoth. - Ale spró...
     - Więźniowie uciekli! - usłyszeliśmy tylko.
     - Chyba minęło już nasze pięć minut... - usłyszałam, jak Nataniel głośno przełknął ślinę.

     Jesteśmy w dupie. Kamila, szybciej.

sobota, 18 lutego 2017

Rozdział IX

Perspektywa Kamili

     Kas zaprowadził mnie do miłej i przytulnej kawiarni niedaleko liceum. Chłopak poszedł zamówić kawy, a ja ściągnęłam kurtkę i usiadłam przy stoliku, przyglądając się wystrojowi. Ściany lokalu były koloru mlecznej kawy z białymi i czarnymi zdobieniami gdzie nie gdzie. Z sufitu zwisały żyrandole z kryształkami. W całej kawiarni panował półmrok, co dodawało nastroju. Stoliki były kwadratowe z odcieniu ciemnej czekolady, tak samo krzesła. Pod ścianami były natomiast kanapy o jeden odcień ciemniejsze niż ściany. Całą ścianę naprzeciw wejścia zajmował kontuar, za którym stali kelnerzy. Jednym słowem kawiarnia była duża.
     Uśmiechnęłam się widząc czerwonowłosego, który niósł na tacce kawy i talerzyki z ciastkami. Chłopak postawił tacę na stoliku i podał mi karmelową latte i kawałek ciastka czekoladowego, a następnie odstawił tackę na bok i zabrał z niej ciastko truskawkowe i druga latte.
     - Dziękuję rudzielcu – powiedziałam, uśmiechając się wrednie.
     - Jak zawsze miła. Uważaj, bo kiedyś skrócę ci ten język - odparł, krojąc ciastko.
     - Pozwalam ci marzyć dalej.
     - Jesteś cholernie irytująca.
     - A powiesz mi coś czego nie wiem?
     Kas westchnął głośno. Uśmiechnęłam się lekko. Chłopak wyglądał uroczo, gdy się denerwował.
     -Tak w ogóle, to niezły masz refleks. Jeszcze nikt nie zareagował tak dobrze na mój atak –powiedział po chwili Kastiel.
     - Dzięki.
     - Em… Sorki, że się zapytam, ale… Jakie masz pochodzenie?
     Zdębiałam na chwilę i opuściłam wzrok.
     - Wiesz…Jeśli nie chcesz to nie mów… -dodał rudzielec, widząc moje zakłopotanie.
     I tak się kiedyś dowie. Dajesz Kamila! Dasz radę! Najwyżej nie będzie chciał ciebie znać…O kurwa! Muszę być jakimś jebanym Bękartem?!
     Podniosłam głowę i ze strachem w oczach spojrzałam na chłopaka. Ręce położyłam na kolanach i zacisnęłam w pięści.
     -Moim tatą jest Dagon –zaczęłam cicho, - a mama…jest…człowiekiem.
     Wystraszona spojrzałam na czerwonowłosego. Jego twarz wyrażała zaskoczenie. Nie wiedziałam, jak do końca przyjął tą wiadomość. Bałam się jego relacji. Po chwili jego usta otworzyły się, a chłopak chciał coś powiedzieć. Sekundy przeciągały się w wieczność. Bałam się, co powie Kastiel.

Perspektywa Kastiela

     Gdy dziewczyna wypowiedziała jakie ma pochodzenie zamurowało mnie.
Ty pierdolony chuju! Kurwa jego mać! Ćwoku jebany! Popierdoleńcu! Po chuja wyzywałem tych nieczystej krwi od Bękartów?! Ona mnie teraz znienawidzi! Kurwa zawsze wszystko spierdolę! Ja pierdolę! Przecież ona jest inna. Nie myślę o niej jak o kimś kto mnie odstrasza. Nie czuję do niej wstrętu. Kurwa! Kastiel ty jebany skurwysynie wyduś jakieś słowa z siebie!
     Kamila cały czas patrzyła na mnie ze strachem w oczach.
     Nie bój się mnie, kotku…Ja…cię…Ah…Kastiel kurwa no! Teraz musisz coś jej powiedzieć, a nie rozwodzić się nad tym co do niej czujesz!
     Spojrzałem na czarnowłosą i po chwili spuściłem wzrok.
     - Kami… Ja…Naprawdę cię przepraszam. Mogłem wcześniej pomyśleć. Nie myślę o tobie tak o Riley`im. Ty jesteś inna. Wyjątkowa, wspaniała, jedyna w swoim rodzaju. Naprawdę mi przykro, nie chciałem cię wtedy urazić. Jesteś naprawdę dobra. Nigdy bym nie pomyślał, że twoją mamą jest człowiek. Jesteś o wiele silniejsza…
     Dziewczyna przerwała mi w pół zdania, ciągle patrzyła na swoje dłonie, które trzymała pod stołem.
     - Od małego dużo trenowałam. Gdy poszłam do szkoły wszyscy mówili, że jestem słaba i nigdy do niczego nie dojdę. W końcu wypisano mnie ze szkoły. Dagon nie chciał mnie widzieć. Wróciłam na ziemię do mamy, ale ona mnie nie chciała. Gdy wróciłam do domu powiedziała, że jestem potworem i nie chce mnie. Oddała mnie moim rodzicom zastępczym. Pokochałam ich i nie myślałam o matce. Stali się oni dla mnie prawdziwą rodziną. Postanowiłam, że to dla nich będę najlepsza. Dużo z nimi trenowałam. W końcu osiągnęłam taki efekt. Zawdzięczam to tylko ciężkiej pracy i wysiłkowi.
     Słuchałem Kamili z szeroko otwartymi oczami.
Od początku miała ciężko w życiu. Dużo przeszła…Tyle wycierpiała. To dlatego jest taka silna i nie daje sobą pomiatać. Dlatego ciągle mi się odgryza. Ah… Kas, ty debilu.
     Wstałem od stolika i podszedłem do dziewczyna. Spojrzała na mnie zaskoczona. W jej oczach lśniły łzy. Przytuliłem ją do siebie, mocno i czule. Zacząłem głaskać ją po miękkich włosach.
     - Jesteś naprawdę silna, podziwiam cię, Kami –wyszeptałem jej do ucha.

Perspektywa Kamili

     Kastiel zupełnie zaskoczył mnie swoim zachowaniem. Myślałam, że zwyzywa mnie i wyjdzie, a on zrobił inaczej. Gdy mnie przytulił od razu wtuliłam się mocniej. Po chwili chłopak odsunął się i odgarnął niesforny kosmyk z mojej twarzy.
     - A teraz o tym zapomnimy? –zapytał.
     - Yhym –mruknęłam z uśmiechem.
     Chłopak wrócił na swoje miejsce. Rozmawialiśmy i jedliśmy ciastka oraz piliśmy kawę. Wyszliśmy około osiemnastej.
     - Pozwolisz się odprowadzić? – zapytał chłopak, gdy wyszliśmy z kawiarni.
     - Nie – odparłam wystawiając język.
     - A tu nie masz nic do gadania – odparł z uśmiechem.
     - Ah…Skoro tak, to chodź.
     Gdy byliśmy niedaleko mojego domu zaczęło padać. Z początku się tym nie przejmowaliśmy, jednak deszcz po chwili zaczął mocniej padać, dlatego zaczęliśmy biec do mojego domu. Szybko otworzyłam zamknięte drzwi i weszłam z chłopakiem do środka.
     - Siedzisz tu, dopóki nie przestanie padać – rozkazałam Kasowi.
     - Mi to odpowiada –powiedział z łobuzerskim uśmiechem.
     - Ah…Rozbieraj się zboczeńcu.
     - Lubię jak dziewczyny przechodzą od razu do rzeczy – mruknął mi do ucha.
     Chłopak położył ręce na moich biodrach i przyparł do ściany, a następnie podgryzł ucho. Doskonale czułam jego zapach. Dym papierosów, mięta, nutka nefilima, silna moc, a to wszystko wymieszane z deszczem. Odgarnęłam niestosowne myśli na bok i lekko lecz stanowczo odepchnęłam małpę.
     - Nie zapędzaj się rudzielcu –powiedziałam.
     Po ściągnięciu butów i kurtki poszłam do kuchni. Na blacie kuchennym leżała karteczka.
     - Z Rakanoth`em pojechałam do rodziców. Nie będzie nas trochę. Trzymaj się :* Toksyna-przeczytałam na głos.
     Coś mi tu nie gra…
     - Co jest mała? – zapytał Kas wchodząc do kuchni.
     - Em…Toxic zostawiła kartkę, że pojechała z bratem do rodziców, ale…
     - Coś ci nie pasuje?
     -Yhym…
     Szybko rozejrzałam się po kuchni, panował w niej porządek. Było to dość dziwne, bo ani Toxic, ani Rakanoth nie lubią sprzątać. Weszłam do salonu i zapaliłam światło. Tam również było czysto. Filmy leżały poukładane na półkach, gazety na ławie, a sofa była pościelona. Zaczęłam rozglądać się po całym domu. Wszędzie było czysto, za czysto.
     - Ej, mała czemu latasz jak powalona? – zapytał Kas, gdy stałam przed drzwiami pokoju Toxic.
     -Tu naprawdę coś nie gra. Pismo nie jest Toksyny, w domu jest za czysto, gdyby pakowali się w pośpiechu był by bałagan. Oni prawie nigdy nie sprzątają. Muszę zajrzeć do ich pokoi. Sprawdź teren wokół domu, proszę.
     Chłopak bez wahania wyszedł.
     Bez namysłu otworzyłam drzwi do pokoju przyjaciółki. Był tam porządek. Wszystko leżało na swoim miejscu, łóżko było pościelone. Zajrzałam do szafy dziewczyny. Ubrania były jak zawsze nie poukładane. Podeszłam do toaletki. Nie brakowało ani jednego kosmetyka, czy biżuterii. Toksyna nie ruszyła by się bez nich. Zajrzałam pod łóżku, walizka wilczycy nadal tam leżała.
     - Pojechała do rodziców bez kosmetyków i ubrań? Niemożliwe – powiedziałam sama do siebie.
     Szybko zaczęłam sprawdzać szafki nocne dziewczyny, jednak nic w nich nie znalazłam. Poczułam mocną moc i spojrzałam na drzwi pokoju. Stał w nich Kastiel.
     - Nic. Wszystkie ślady zatarte, a nawet jeśli były to zmył je deszcz.
     - Przeszukałam wszystko, ale nie mogę nic znaleźć. Wiem jedynie, że na pewno coś jest źle. Toxic nigdy nie ruszyła by się bez kosmetyków i ubrań.
    -Sprawdzałaś pod materacem? – zapytał unosząc brwi.
     Szybko i bez namysłu wywaliłam materac na podłogę. Na deskach leżał czarno-niebieski notes. Chwyciłam go w ręce i otworzyłam pierwsza stronę.
      - Pamiętnik Toksyny Romance, jeśli tkniesz zginiesz –przeczytałam cicho.- Ona mnie zabije.
     - Jeśli naprawdę coś się jej stało to musisz to zrobić. Jeśli chcesz pójdę.
     - Nie! Zostań. Nie chcę być sama. Jeśli udało im się porwać dwoje alf, to ja sama nie dam sobie rady. We dwójkę też nie damy rady. Musimy dowiedzieć się jak najwięcej.
     - Nie bój się, będę przy tobie.
     Zacisnęłam palce na pamiętniku i wyszłam z pokoju, rudzielec wiedział o co chodzi i poszedł za mną. Weszłam do pokoju Rakanoth`a i zaczęłam swoje przeszukanie.
     - Pomóż mi –powiedziałam do Kasa.
     - Nie rozkazuj.
     - Kastiel, to nie jest czas na kłótnię!
     Zajrzałam pod łóżku, pod materac, ale nie znalazłam nic oprócz świerszczyków. W szafkach nocnych leżały jakieś nic nie warte kartki. W szafie natomiast spoczywały ubrania i walizka.
     - Nic. Chodź do mojego pokoju –powiedziałam.
     Usiadłam na wielkim łóżku, a Kastiel usadowił się obok mnie. Otworzyłam pamiętnik Toksyny. Ręce lekko mi się trzęsły. Przekartkowałam go. Na ostatniej stronie była przyklejona koperta. Otworzyłam ją i wyciągnęłam biżuterię. Był to naszyjnik. Budowę miał dość prostą. Srebrny listek przywieszony do cienkiego łańcuszka. Na listku widział napis „Wataha ponad wszystko”. Spojrzałam pytającym wzrokiem na Kasa.
     - Wygląda dość znajomo. Sprawdź jeszcze kopertę. Może coś w niej będzie –zaproponował rudzielec.
     Wykonałam jego polecenie. Rzeczywiście w środku znajdowała się mała karteczka. Pismo na niej było inne niż Toksyny, ale również inne niż to na kartce w kuchni.
     - Moja mała, ten naszyjnik pozwoli ci teleportować się między Kotonatte, a naszym lasem. Kocham cię, mama – przeczytał Kastiel.
     - O matko! Nie wiedziałam, że Toxic ma coś takiego.
     - Ale wiesz co to oznacza?
     - Tak…teraz na sto procent wiem, że ktoś porwał Toksynę i Rakanoth`a. Raczej nie podróżowaliby pieszo mając takie coś.
     - No właśnie. Wiedział, że jest to znajome. Ma to większość Alf. Robią to czarodziejki, ułatwia to podróże.
     - Kas musimy im pomóc!
     - Wiem maleńka. Na razie musimy skupić się na tym kto ich porwał i co tu się stało. Jest jedno zaklęcie…
     - Które pozwala zajrzeć w przeszłość, ale wymaga dużo energii –dokończyłam.
     - Tak… Nie mamy na tyle mocy. W szkole nigdy tego nie uczyli. Znają to tylko demony i potężne czarodziejki.
     - Musze spróbować. Ona jest dla mnie rodziną. Jest jak moja siostra. Musze to zrobić dla niej, dla nich obu.
     - To jest niebezpieczne! Daj mi jeden dzień i znajdę ci kogoś kto to wykona.
     - Nie mam tyle czasu.
     Zła wstałam z łóżka i podeszłam do swojej komody. Wyciągnęłam z niej wielką księgę.
     - Skąd ty… - zaczął Kastiel.
     - Wielu rzeczy o mnie nie wiesz. Siedź na łóżku i mnie pilnuj –rozkazałam.
     - Mówiłem, że masz mi..
     - Kurwa idioto! Przestaniesz w końcu! Oni są dla mnie rodziną! Nie pozwolę ich skrzywdzić! Jeśli nie chcesz to idź stąd do cholery!
     Twarz chłopaka zdębiała, a oczy powiększyły się. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę co jest tego przyczyną. Po moich policzkach spływały słone łzy. Nefilim szybko znalazł się przy mnie i mocno mnie przytulił.
     - Pomogę ci, ale uważaj na siebie. Gdy zobaczę, że coś jest nie tak przerwę ci.
     - Dobrze-wyszeptałam.
     Kas pocałował mnie w czoło.
     Musiałam spróbować. Toksyna i Rakanoth byli dla mnie naprawdę ważni. Wilczyca była dla mnie siostrą, zawsze mogłam na niej polegać i ona na mnie. Nie chciałam aby stała się jej krzywda. A co do wilka… Nie wiedziałam do końca co czuję. Pocałunek z nim był wspaniały. Przy nim czułam się szczęśliwa, ale był jeszcze Kastiel. Nefilim wzbudzał we mnie mieszane uczucia. Raz miałam ochotę przytulić się do niego, a raz pierdolnąć go tak żeby poleciał na księżyc. Jednak w tamtej chwili musiałam odłożyć miłosne sprawy na bok. Najważniejsza była Toxic.

sobota, 11 lutego 2017

Rozdział VIII

Perspektywa Toksyny

Kamila nie słyszała, jak ją wołałam. Wybiegła za Kastielem jak z procy, głucha na moje krzyki. Czerwonowłosy, trzeba przyznać – dał niezły popis. Patrzyłam przez chwilę na pseudowychowawcę, który jakby poczuł na sobie mój wzrok.
     - Coś nie tak, Romance? – Zapytał z lekkim uśmieszkiem.
 Zacisnęłam lewą dłoń w pięść, gotowa zrobić Hunter’owi jesień średniowiecza. Nie miałam jednak najmniejszej ochoty się z nim użerać – po prostu wyszłam i pierdzielnęłam tymi drzwiami jak przykazało państwo. Wypuściłam powietrze z ust z głośnym przekleństwem. Usłyszałam, jak drzwi się za mną otwierają. Zamachałam ostrzegawczo ogonem.
     Nie dam się tym razem.
Chciałam się uśmiechnąć, jednak rozcięty policzek wszystko pokrzyżował, przypominając o swoim istnieniu oślepiającym wręcz bólem. Zaskomlałam.
     - Toxic! – Usłyszałam za sobą.
Trzymając rękę na opatrunku, powoli odwróciłam się.
Przede mną stał Nataniel. W ręku trzymał łopatę, którą obezwładnił „łowcę”. Może i się uśmiechał, jednak w jego złotych oczach dostrzegałam ten żal, ten smutek.
      – Uśmiech nie jest nic warty, jeżeli oczy są smutne. – Powiedziałam.
Zrozumiał aluzję.
      - Ja… przykro mi, że to tak się skończyło. – Przygryzł wargę. – Przeze mnie możesz mieć szramę na całe życie.
     - Nie twoja, tylko tego pizdoleńca Ryan’a! – Odparłam. Temperatura spadła. – Kto normalny szczuje uczniów łowcami, kuźwa, to nawet łowca nie był! On jest pierdolnięty! Zrobiłeś, co było trzeba. A na ranę coś poradzi Rakanoth. Zna się na tych ziółkach, w sumie jest wilkiem Natury.
     - Riley’a – poprawił mnie. Po chwili zamilkł. – Coś mi nie pasuje…
            Niemal natychmiast postawiłam uszy do góry, nasłuchując uważnie. Nie miałam ochoty na powtórkę z rozrywki, więc po chwili w mojej dłoni pojawiło się lodowe ostrze. Rozejrzałam się po otoczeniu. W sumie nic, co mogłoby zwrócić moją uwagę. A mimo to postanowiłam powoli podejść w stronę ławki. Coś pod nią leżało. Schyliłam się, wyciągając stamtąd skądś wydartą kartkę, jakby ze starej księgi. Z początku była pusta, jednak po chwili zaczęły się wyłaniać litery. Jakby specjalnie kaligrafowane…
Tak niewiele czasu, a ty nic nie wiesz…
O czym mam nie wiedzieć? Do czego tak niewiele czasu?
Śmierci wyroki są bezlitosne…
Ktoś powoli umiera. Tylko to wiem.
Tak dawno nie było nam dane się spotkać, córo Ventusa i Aranei… A tego już nie unikniesz!
W tym momencie zaskoczyły mi trybiki. Chodziło o kogoś, kogo dawno nie widziałam. Unikałam spotkania z kimś, kto był zazdrosny o moją pozycję. Z tego samego rodu Wilków, co poznały tajniki zmiany w człowieka. A kiedy poznały smak człowieczeństwa, niewielu z nich ostało się czystej krwi. Mój ród może się tym jednak poszczycić. Czystą krwią.
Czyli może być ciekawie. Złożyłam kartkę i wpakowałam do kieszeni spodni. Trzeba będzie pokazać ją Rakanoth’owi i Kamili.
     - Fałszywy alarm. – Odparłam. – Raczej nie będzie drugiego ataku tych kutafonów.
     - Oby… - westchnął.
     - Załatwisz mi zwolnienie? – Zapytałam. – Nie mam najmniejszej ochoty tu siedzieć.
      - Nie puszczę cię samej. – Powiedział Nataniel. – Chodź, wypiszę nam zwolnienia.
     Zaskoczył mnie.
     No, Pan Sztywny Jak Widły W Gnoju jednak nie jest taki sztywny jak te widły.
      Pozwoliłam, by zaciągnął mnie do pokoju gospodarzy, spisał protokół z wypadku i oczywiście to zwolnienie, po które tu przyszliśmy. Coś wykaligrafował, postawił pieczątkę, a po kilku minutach wychodziliśmy ze szkoły. Rozpuściłam włosy, szybko przeczesałam je dłonią. Towarzyszyła nam jedynie cisza.
     - Czemu nic nie mówisz? – Zapytał w pewnym momencie.
            Przygryzłam wargę. Strach zmroził krew w moich żyłach. Poczułam, jak to jest być zależną od kogoś. Tak bardzo tego nienawidzę – być zdaną na łaskę czy niełaskę. Wszystko powoli ode mnie odchodziło – emocje ostatnich godzin. Po moich policzkach popłynęły łzy.
     - Toxic… co jest? – Zapytał zmartwiony.
     - Tak się bałam… Tak się do cholery bałam! – Krzyknęłam. – Jedno cięcie, jedna chwila! Mnie mogło tu nie być! Za trzy dni mógł być mój pieprzony pogrzeb! Nigdy już nie zobaczyłabym Rakanotha, zaś on stałby nad moim grobem razem z matką, ojcem, Kamilą i wami! Całe życie przemknęło mi przed oczami! A na nagrobku, między datą urodzenia i datą śmierci, krótka kreska, która byłaby całym moim ży…
Nagle stało się coś, czego także się nie spodziewałam. Nataniel przytulił mnie do siebie. Przycisnął, jakby chciał zapewnić, że nic już mnie nie spotka złego. Nie protestowałam. Wtuliłam się w niego. I trwaliśmy tak przez dobrą chwilę.
     - Nie pozwolę, by ktoś zrobił ci krzywdę. – Wyszeptał mi do ucha.
Przytuliłam go mocniej. Czułam jego przyspieszone bicie serca, szum krwi i jego ciepło, które niwelowało chłód roztaczany przez moją aurę.
Odkleiliśmy się od siebie. Pociągnęłam nosem, a Nataniel zaśmiał się serdecznie.
      - Dziękuję. – Wykrztusiłam z siebie.
Droga do domu mijała spokojnie. Rozmawialiśmy o rzeczach mniej lub bardziej ważnych. Skręciliśmy w uliczkę, przy której znajdował się dom. Już uśmiechnięta, przeszłam przez furtkę.
      - Ej, Nat, może wejdziesz? – Zaproponowałam. – Napijemy się kawy, herbaty czy tam czegoś mocniejszego, posiedzimy…
 Kurwa, Toksyno Romance. Co się z tobą dzieje? No cholera jasna, chyba spaliłam buraka! No, nie tyle buraka, co się po prostu zarumieniłam. Matko, co on sobie pomyślał?
     - Chętnie. – Powiedział jedynie z uśmiechem.
Chyba nie zauważył. Ale, no ja pierdykam, jak nie zauważyć rumieńca!?
     - No to wchodź! – Wpuściłam blondyna na posesję.
Wyjęłam z kieszeni klucze od domu i włożyłam do zamka. Ku mojemu zdziwieniu, były otwarte. Czyżby Rakanoth był w domu?
     No cóż, przynajmniej trochę szybciej zadziała z moim policzkiem. Chociaż, taka szrama może fajnie wyglądać! Dodawałaby młodej alfie trochę animuszu i tym podobnych… Przeszliśmy przez drzwi. W tym momencie czas dla mnie jakby się zatrzymał.
     - O cholera jasna… - wymknęło mi się, nawet chyba nieświadomie.
Cały salon był zdemolowany. Po podłodze walały się kłaki, czarna sierść i amarantowa. Kawałki pierwszej należały do Rakanotha, a ta druga…
     - Och, kuzyneczka!
Świetnie. Z mojej głowy znów strzeliły uszy. Odwróciłam się powoli w stronę schodów, po których schodziła młoda kobieta. W czarnej, wydekoltowanej kiecce opinającej jej ciało i szpilkach, co najmniej półmetrowych by się zdawało.
     - Nie przywitasz się? – Zapytała z udawanym smutkiem.
      Odrzuciła pukle fioletoworóżowych włosów do tyłu, odsłaniając bardziej amarantowe oczy.
     - Czego chcesz i gdzie jest Rakanoth!? – Warknęłam.
      Mój głos był jakby… rozdwojony. Na podłodze powoli wykwitał szron.
     – Mów natychmiast, Abisso.
     - Och, tęsknisz za braciszkiem, Toxic? – Zadrwiła. – Za chwilę do niego dołączysz, nie martw się. I zobaczycie moją koronację na Alfę, ale to, kiedy zlikwiduję te stare.
Wszystko nagle stało się tak jasne. Abisso chciała władzy w watasze. Bez namysły zmieniłam się w wilka. Otoczyła mnie światłość. Po chwili stanęłam przed kuzynką w wilczej formie, warcząc na nią. Szykowałam się do skoku. Nataniel także przywołał pełnię swych umiejętności, po chwili gotując się do skoku pod postacią białego lisa. Abisso od niechcenia przybrała prawdziwą formę – przed nami stała wadera o amarantowej, grubej sierści, wielkich kłach i szponach. Rzuciłam się na nią, chwilę się szarpałam z wilczycą. Nataniel zaskoczył ją od tyłu, wbijając kły w jej karczysko. Zaskomlała, jednak po chwili zrzuciła z siebie kitsune, mocą ciskając go na ścianę. Cielsko lisa gruchnęło z głuchym łoskotem, a potem osunęło się bez czucia.
 Cholera. Abisso dysponuje telekinezą.
Wytworzyłam wokół siebie tarczę z lodu, by po chwili cisnąć ją w stronę wadery. Jednak coś mi nie pasowało. Jej woń była wszędzie, nie kumulowała się w jednym punkcie. Czyżby umiała siebie klonować?
W przekonaniu utwierdziło mnie to, iż z tyłu poczułam mocne walnięcie, po którym przeturlałam się w stronę nieprzytomnego Nataniela. W sumie, on już się powoli budził, odzyskując ludzką formę.
     - Na mój znak odskakujesz w prawo. – Powiedział nagle. – Teraz!
Posłusznie odskoczyłam w prawo. Kopia Abisso, a może to była ona, przywaliła w ścianę, a potem rozmyła się. Czyli to była podróbka. Natomiast po chwili poczułam promieniujący ból w okolicy grzbietu. Larwa wbiła mi tam pazury i przeciągnęła. Zawyłam z bólu, jednak po chwili odwróciłam się i kłapnęłam zębami. Ugryzłam ją w ucho, cholera, nawet odgryzłam! Wadera odskoczyła niczym oparzona.
     - Koniec zabawy! – Ryknęła.
Posłała w moją stronę falę mocy, która posłała mnie na ścianę, tak jak wcześniej Nataniela.
Wszystko zaczęło się powoli rozmywać. Uchwyciłam jeszcze to, jak Abisso w ludzkiej już formie, w twarzy skąpanej w krwi unosi dłoń i kilka razy tłucze blondynem o podłogę. Potem oboje musieliśmy stracić przytomność…
~*~
     Wszystko tak cholernie bolało… najbardziej poharatane plecy. Może to, dlatego leżałam na brzuchu? Otworzyłam oczy. Powoli zaczęłam podnosić się z zimnej, betonowej posadzki. Gdzie ja jestem? Gdzie Nataniel? Gdzie jest Rakanoth?
     - Toksyna! – Usłyszałam za sobą znajomy głos. Należał on do mojego brata!
     - Rakanoth! – Pisnęłam, odwracając się w stronę głosu.
     Za mną siedział czarnowłosy, jego zielone oczy poznałabym z daleka.
     - Gdzie my jesteśmy? – Zapytałam.
     - Chyba w lochach… na pewno w lesie, czuję tu wszędzie rośliny. – Odpowiedział Rakanoth. – Ale nie mogę nic z nimi zrobić. Cholera jasna!
     - Sami się stąd nie wydostaniemy… - spuściłam głowę. - Mogę, co najwyżej zamrozić kraty w drzwiach, ale Abisso ma pewnie wszystkich w garści, skoro zamknęli młode alfy.
      - A więc musimy się stąd jakoś wydostać i przy okazji załatwić Abisso. – Mruknął basior. – Coś ci mówiła jeszcze, gdy się tłukłyście? Bo raczej nie były to pogaduszki przy herbatce i ciasteczkach, patrząc na twoje rany.
      - Chce zabić rodziców. – Odpowiedziałam. – Musimy jakoś powiadomić resztę. Sami nie damy radę, ze mną, Natem i tobą robiła, co chciała. Na pewno przekupiła straż i służbę. Ja pierdolę! Nawet chyba nie jesteśmy na wyspie!
     - Jesteśmy na Kotonatte, ale w innym wymiarze. – Powiedział nagle Nataniel. – Energia tego wymiaru różni się od energii w tamtym. Jest bardziej przesycona mocą.
W szufladzie mam pewien medalion, jaki otrzymałam od matki, gdy miałam z Rakanothem i Kamilą zamieszkać na wyspie. Miał on umożliwić nam przemieszczanie się między Kotonatte a Lasem. Do cholery, dlaczego nie nosiłam go przy sobie!? Tak bardzo ułatwiłby nam całą sprawę…
     Po raz kolejny poczułam się tak cholernie bezradna, zdana na czyjąś łaskę czy niełaskę. Miałam tylko nadzieję, że Kamila zarządzi jakąś akcję poszukiwawczą i znajdzie medalion, nim będzie za późno…
     Cholera! Ale sama się nie przedrze między tym całym burdelem! Musi być tu z kimś, przynajmniej z kilkoma ktosiami…


sobota, 4 lutego 2017

Mamy to!!!

Toksyna: Kochani! Mamy 1000 WYŚWIETLEŃ! Ja i Kamila, a także nasza ekipa przybywamy z podziękowaniami :)

https://ssl.gstatic.com/ui/v1/icons/mail/images/cleardot.gifKamila: Bo jak by to mogło być tak bez podziękowań? ^^ Należą się wam jak nic ;* Zresztą ekipa Słodkiej Odmienności nie została by obojętna w tej sprawie ;)

Toksyna: Dokładnie! Więc panowie i panie, prosimy, prosimy! Nataniello, dawaj!

Nataniel: Dlaczego ja? Ale dobra. Dam przykład innym... Więc, dziękujemy wam za ten cudowny czas, i mamy nadzieję, że będzie go więcej! Bo z tego co wiem, to dziewczyny szykują tutaj niezłe akcje.

Rakanoth: Ciszej tam, to ja tu jestem Alfą! Co z tego, że młodym alfą, ale co tam.... Więc dziękuję wam, że śledziliście moje bohaterskie poczynania!

Toksyna: Rakanocie!

Rakanoth: No co? *uchyla się przed lodowym pociskiem* Toksyna!

Toksyna: No coooo? A wy? Czego się gapicie!? *patrzy na resztę z ekipy* Dziękować, ale to już! Chyba, że chcecie podzielić los Rakanotha Romance!

Rakanoth: Jaki los...? Oooo nie, nie, nieeeee!

https://ssl.gstatic.com/ui/v1/icons/mail/images/cleardot.gifKamila: Toxic nie tak ostro hihi ^^ Biedny Rakanothcik zastraszany ;p 

Kastiel: Baby się boisz xD A taki waleczny to nie wiem czy jesteś. W końcu kto ci dupę uratował? ;P


Rakanoth: Jak ci zaraz strzelę w ten pusty łeb..

.
Kamila: Dość! Zachowujecie się gorzej niż nefilimskie urwisy, a one potrafią nieźle dać w kość. A teraz grzecznie dziękować tym aniołom przed elektronicznymi aparaturami. 


Kastiel: Powiedziałbym, że złość piękności szkodzi, ale tobie już nic bardziej nie zaszkodzi ;P


Kamila: Ty...! *ciska kulą mocy* Ty cholerny zadufany w sobie dupku na kolanach dziękuj!


Kastiel: *wystraszony klęka, łapiąc się za tyłek, gdzie otrzymał pociskiem* Niunie przed kompami i telefonami dziękuję, że śledzicie moje poczynania. Jesteście mega seksi, w razie gdyby któraś chciała mój numer...


Kamila: *załamuje ręce* Miałeś im dziękować downie!


Toksyna: Kamila, ten model jest już niereformowalny, bez części zamiennych, więc wiesz...

Kastiel: Taaaak? A co byś chciała we mnie wymienić? Hmmm? *uśmieszek*

Toksyna: Na pewno mózg.

Rakanoth: Hahaha!

Toksyna: Morda tam!

Lysander: *przemyka się pomiędzy Toksyną a Rakanothem, omija wciąż klęczącego Kastiela* Dziękuję wam z całego serca, że z nami jesteście i mam nadzieję, że będziecie jeszcze dłużej.

Rozalia: Buziaki, nasi wspaniali czytelnicy! Dziękujemy wam!

Leo: Mamy nadzieję, że wytrwacie w oczekiwaniu na kolejne rozdziały naszej skromnej historii...

Toksyna: Chociaż wy podeszliście do tego poważnie...

Amber: Spadać! To ja tu zasługuję na największe brawa!

Kastiel: A ta skąd? Z psychiatrycznego się urwała?

Toksyna: Prawdopodobnie. Tam są drzwi, złociutka. *wskazuje Amber drzwi*

https://ssl.gstatic.com/ui/v1/icons/mail/images/cleardot.gifKamila: Amber wypierpapier! Nie wkurzaj mnie! 

Amber: Ja do mojego misiaczka Kasia przyszłam.


Kamila: Wiesz gdzie to mam? W DUPIE! *strzela kulą mocy w Amber, a ta ucieka z piskiem* 


Rozalia: Co za upierdliwa ladacznica.. 


Kentin: A pomijając ją... Również chce wam podziękować za wytrwałość w czytaniu wypocin naszych wspaniałych dam ;*


Violetta: Ich trud nie idzie na marne i jesteśmy wam wdzięczni za to ;)


Alexy: Dziękujemy wam nie tylko za obecność, ale za to, że czytaniem tego wywołujecie uśmiech Kami i Toxic ;*


Armin: *czyta z kartki przygotowanej od Alexy'ego* I mamy nadzieję, że będziecie też komentować. 


Nataniel: *strzela facepalma*


Rakanoth: *śmieje się* Mogłeś przynajmniej na pamięć wykuć ;p


Toksyna: Dzięki Kentin!

Nataniel: *robi się zazdrosny...*


Toksyna: Naaatuś, zazdrosny?


Nataniel: Kto, ja!? Matko, skąd!


Kastiel: Zakochana paaara...


Toksyna: Morda! Bo razem z Rakanothem jaja stracisz! Tak więc... chyba wszyscy się wypowiedzieli, tak?


https://ssl.gstatic.com/ui/v1/icons/mail/images/cleardot.gifKamila: Sądzę, że tak ;) Więc dziękujemy jeszcze raz i żegnamy się ;* Do następnej notki^^

Cała ekipa Słodkiej Odmienności: Do następnego razu!!!


Rozdział VII

Perspektywa Kamili


            Wszystko działo się dość szybko. Najpierw mierzyłam się z Kasem spojrzeniami, a później w Sali pojawił się Łowca. Niestety, jako zakładniczkę wziął Toksynę. Strach zawładnął moim ciałem. Nie chciałam żeby coś jej się stało. Doskonale wiedziałam, że najmniejsze jej szarpnięcie mogło rozciąć jej tętnicę. Dziewczyna też to wiedziała, dlatego stała w bezruchu. Ja trzymając w ręce miecz zastanawiałam się jak zaatakować, a obok mnie stał Kastiel z kuszami.
            W ułamku sekundy zobaczyłam Nataniel, który po cichu wszedł na salę z łopatą… Pomińmy jego pomysłowość. Spojrzałam na zakapturzonego łowcę. Nie chciałam, aby wyczuł zapachu lisa, dlatego wyrwałam się do przodu zatrzymując miecz przy brzuchu wystraszonej Toxic. W tym momencie gospodarz uderzył łowcę łopatą. W ostatnim ruchu napastnik przeciął policzek Toksyny. Dziewczyna osunęła się, ale blondyn złapał ją w ramiona.
-Lećcie po apteczkę! –Krzyknęłam i uklękłam przy dziewczynie.
-Nataniel…Kamila, dziękuję.
-Ale miałam stracha –wyszeptałam.
Rozalia podała mi apteczkę, a ja szybko odkaziłam ranę przyjaciółki i założyłam opatrunek. Przez cały ten czas Nataniel trzymał dziewczynę w swoich ramionach.
Było widać, że pomiędzy ich dwójką coś się buduje. Oczywiście wiedziałam, że gospodarzyk podoba się mojej przyjaciółce, ale nie mogłam wiedzieć, co czuje lisek. Postanowiłam wszystko wybadać. Widziałam ich spojrzenia. Jednak żadne nie chciało wykonać tego kroku. I to mnie trochę denerwowało. Postanowiłam, że wkrótce z pomocą białowłosej sparuje tą dwójkę.
Chwilę po tym, jak opatrzyłam Toxic do Sali wbiegli nauczyciele i pielęgniarka. Dwójka z nauczycieli była w strojach sportowych, a jeden ubrany zwyczajnie. Od razu cała ich czwórka podbiegła do zakapturzonej postaci.
-Mówiłem, że to zły pomysł. Mogło stać się coś złego –powiedział mężczyzna w stroju.
-Nie mogliśmy tego przewidzieć –odpowiedziała kobieta.
-Czy ktoś nam wyjaśni, co tu się stało?! –Zapytałam zła.
Nauczyciele dopiero w tamtej chwili spojrzeli na nas.
-Elias, Solar weźcie go razem z Carmen. Ja im wszystko wyjaśnię –rozkazał mężczyzna w normalnym ubraniu.
            Po pięciu minutach siedzieliśmy wszyscy na Sali i patrzyliśmy na wysokiego mężczyznę. Miał on brązowe włosy i piwne oczy. Bynajmniej tak mi się wydawało, odległość utrudniała zidentyfikowanie ich. Ubrany był w obcisłe jeansy i czarną koszulkę, która pokazywała jego mięśnie.
-Jestem Riley Hunter- zaczął.
-Nie obchodzi nas, kim jesteś! Mów, co to miało znaczyć? –Przerwałam mu niezbyt miło.
-Panno Angel! –Zganił mnie.- Właśnie do tego dążę. To miały być wasze ćwiczenia z obrony. Chcieliśmy zobaczyć jak sobie radzicie. Musze przyznać, że zaskoczyliście nas. W większości klas wszyscy wpadali w popłoch. Dwie klasy próbowały walczyć, ale im to nie wyszło. Wy, jako jedyni zdołaliście uratować przyjaciółkę. No, ale wymsknęło się to z kontroli. Nie myśleliśmy, że zaatakujecie aż tak skutecznie i obezwładnicie nauczyciela.
-Czy wy sobie kurwa jaja robicie?! –Krzyknęła, nie umiejąc się opanować.- Czy wy w ogóle myślicie?!
-Angel masz się w tej chwili uspokoić!
Mężczyzna był wyraźnie zdenerwowany.
-A, kim ty do cholery jesteś, że możesz mi rozkazywać?!
-Waszym wychowawcą.
            W Sali zapanowała cisza. Rzeczywiście nie poznaliśmy jeszcze naszego wychowawcy. Powiedziano nam, że miał ważną sprawę, ale niedługo miał wrócić. Podejrzewam, że nikt z nas nie spodziewał się go poznać w takich okolicznościach.
-Widzę, że nareszcie dasz mi dojść do słowa –nauczyciel skomentował moje milczenie.- Nie jesteście żadnymi królikami. Chcieliśmy tylko zobaczyć wasz poziom. Cały czas kontrowaliśmy wasze emocje i myśli. Widzieliśmy wszystko. To było jednorazowe badanie. Nie miało na zadaniu was wystraszyć, lecz sprawdzić zachowanie.
-Ale coś mogło się stać Toxic! –Zdenerwował się Nataniel.
Jego lisie uszy i ogon cały czas stały na baczność.
-To był nauczyciel i nie było takiej mowy.
-To jest kpina! Jesteście pojebani! –Wzburzył się Kastiel.
            Spojrzałam na niego zdziwiona. Co prawda widziałam jak chciał mi pomóc w uratowaniu przyjaciółki. Jednak myślałam, że miał wywalone na to, co zrobili nauczyciele. Dopiero, gdy krzyknął spojrzałam na niego. Stał kilka metrów dalej. Kuszę miał opuszczoną w dół. Jego oczy były czerwone niczym ogień. Naprawdę się denerwował.
-Nie jesteśmy jakimiś pieprzonymi bachorami do doświadczeń! –Wykrzyknął ponownie.
-Evans chyba zdecydowanie przesadzasz!
-Przymknij pysk Riley!
Czerwonowłosym opuścił kuszę i ścisnął ręce w pięści.
-Radzę ci się opanować Kastiel.
Nauczyciel i chłopak mierzyli się złymi spojrzeniami.
-Pierdol się ty marionetko! Chyba was pojebało! Na pewno nie będziesz moim wychowawcą!
-Biedny Kasiu będzie musiał się słychać swojego…
W następnej chwili wszystko działo się tak szybko, ze ledwo mogłam to zaobserwować. Ruda małpa szybko pochwyciła miecz jakiejś dziewczyny, która stała obok i ruszył na bruneta. Kątem oka widziałam jak nauczyciel tez wykonuje jakiś ruch. Jednak nie zauważyłam go, bo ruszyłam niczym błyskawica. W ułamku sekundy znalazłam się naprzeciw wychowawcy i zatrzymałam atak Kasa swoim mieczem.
            Ostrza wydały głośny dźwięk. Wszyscy w sali skrzywili się. Jedynie ja i Kastiel tego nie usłyszeliśmy. No może nie do końca. Słyszałam to jak przez grubą ścianę. Stałam, mocno ściskając miecz i patrząc w oczy czerwonowłosego. Ich czarny kolor z każdą sekundą znikał. Tęczówki wracały do szarej barwy, a usta nie wykrzywiały się w grymasie zdenerwowania, lecz zaskoczenia. Nie wiedziałam ile tak staliśmy. Może parę sekund, może minut. Ocknęliśmy się, gdy rozbrzmiał dźwięczny śmiech.
            Błyskawicznie opuściliśmy miecze i spojrzeliśmy na osobę, która się śmiała. Był to brunet stojący za mną.
-No proszę, proszę. Będzie jeszcze lepiej niż myślałem –powiedział Riley.- Na dziś koniec zajęć. Panie Romance i Angel razem z panem Moore dostają szóstki.
Mężczyzna wyszedł. Bez jakiegokolwiek innego słowa. Odszedł śmiejąc się.
            Przez chwilę w Sali panowała cisza, a później wszyscy zaczęli coś mówić. Toksyna wołała mnie, ale ja nie reagowałam. Patrzyłam jak Kastiel szybko znika z Sali. Bez zastanowienia pobiegłam za nim. Z hukiem otworzyłam drzwi Sali gimnastycznej i wybiegłam przez nie. Nefilim szedł wolnym, ale zdenerwowanym krokiem w stronę szkoły, a później jak gdyby nigdy nic rozłożył skrzydła i wzbił się w górę. Uczyniłam to samo. Miękko i z gracją kota wylądowałam na dachu szkoły. Podeszłam do chłopaka.
-No i po chuja za mną idziesz? –Zapytał.
-Bo się o ciebie martwię debilu! Czy ty naprawdę jesteś durny?
-A może tak?
-No właśnie nie może tylko na pewno! Kto normalny rzuca się na nauczyciela?!
-To chuj, a nie nauczyciel! Skurwysyn jebany! Lizus pierdolony! Jebana w dupą męska kurwa i nic więcej! Bękart pierdolony!
Patrzyłam szeroko otwartymi oczami na chłopaka. W jednej chwili zrozumiałam wszystko. Na Sali nie myślałam logicznie i nie dotarło do mnie pewna oczywistość. Podkuliłam nogi i objęłam je rękami. Patrzyłam na miasto, tak jak chłopak obok.
-Skąd go znasz? Kim dla ciebie jest? –Zapytałam cicho.
-A myślałem, że jesteś tak głupia jak Su –powiedział, uśmiechając się lekko.
Złość powoli z niego uchodziła. Zastępowała ją obojętność.
-Ej! To wielka obraza! –Powiedziałam ze śmiechem, szturchając go w ramię.
-Riley to mój przyrodni brat –odezwała się po chwili ruda małpa.- Wiesz jak to jest u nas. Upadli biorą sobie każdego do łóżka. Nieliczne dzieci są ze szlachetnej krwi. Reszta to Bękarty. Ci z chimer, hybryd i ludzi. Riley taki jest. Mój ojciec spłodził go z jedną z ludzkich kobiet.
-No i co z tego? Jest niższy klasą od ciebie –skomentowałam.
-Nie do końca. Riley od dziecka był sprytny. Podlizywał się od dwunastego roku życia. Wiesz, że nie wszyscy u nas są hetero. Dawał dupę, komu tylko się dało żeby tylko dostać wyższą rangę. Aż w końcu doszedł do naszego ojca. Ciągle się mu podlizywał, dawał dupy. A on, co na to? Stawiał go wyżej ode mnie. Pomimo, że jestem czystej krwi…Ten pierdolony Bękart jest wyżej ode mnie! Ciągle się buntowałem przeciw tym dwóm idiotą. Często biłem się z Riley`m. On i tak zawsze był wyżej ode mnie. Pomimo, że jestem prawą ręką ojca, on słucha się tego małego sukinsyna! Wszystkie rozmowy na temat armii, jakie przeprowadzamy są zawsze w obecności tego chuja. Siedzi cały czas na kolanach Lucyfera i się do niego łasi, a ten go słucha. Chcę udupić tego sukinsyna!
            Cały czas słuchałam go ze spokojem, bez zdziwienia. Podejrzewałam, że ojciec Kasa jest jednym z wyższych ranga Upadłych. Nie podejrzewałam jednak samego Lucyfera, ale cóż…Tak też mogło być. Nic już nie mogło mnie zdziwić. Gdy Kastiel skończył spojrzałam na niego.
-Jak masz zamiar to zrobić? Skoro on jest tak ważny dla Pana to możesz mieć przejebane.
-Wiem to. Nie wiem jak go udupię. Ale jakoś to zrobię.
-W razie, czego zawsze ci pomogę. A teraz proponuję wagary i wyjście na jakąś kawę, co? –Zapytałam.
-Hehe, no okej mała.
-Mała to jest twoja pała, ja jestem niska –powiedziałam, wystawiając mu język.
-Osz ty…
Chłopak zaczął mnie łaskotać. Po kilku minutach przestał. Poszliśmy się przebrać, bo jakoś paradowanie w stroju na w-f mnie nie kusiło. Nie to, żeby był nie wygodny albo coś. Był po prostu trochę…Skromny. Wybierała mi go Toksyna. Były to czarne, króciutkie spodenki, które ledwo zasłaniały tyłek, biała koszulka, która przylegała do mojego ciała, a na nią biała bluza, a na nogach czarne zakolanówki i trampki. Jednym słowem trochę skąpo. Dlatego przebraliśmy się i poszliśmy miło spędzić popołudnie.