sobota, 11 lutego 2017

Rozdział VIII

Perspektywa Toksyny

Kamila nie słyszała, jak ją wołałam. Wybiegła za Kastielem jak z procy, głucha na moje krzyki. Czerwonowłosy, trzeba przyznać – dał niezły popis. Patrzyłam przez chwilę na pseudowychowawcę, który jakby poczuł na sobie mój wzrok.
     - Coś nie tak, Romance? – Zapytał z lekkim uśmieszkiem.
 Zacisnęłam lewą dłoń w pięść, gotowa zrobić Hunter’owi jesień średniowiecza. Nie miałam jednak najmniejszej ochoty się z nim użerać – po prostu wyszłam i pierdzielnęłam tymi drzwiami jak przykazało państwo. Wypuściłam powietrze z ust z głośnym przekleństwem. Usłyszałam, jak drzwi się za mną otwierają. Zamachałam ostrzegawczo ogonem.
     Nie dam się tym razem.
Chciałam się uśmiechnąć, jednak rozcięty policzek wszystko pokrzyżował, przypominając o swoim istnieniu oślepiającym wręcz bólem. Zaskomlałam.
     - Toxic! – Usłyszałam za sobą.
Trzymając rękę na opatrunku, powoli odwróciłam się.
Przede mną stał Nataniel. W ręku trzymał łopatę, którą obezwładnił „łowcę”. Może i się uśmiechał, jednak w jego złotych oczach dostrzegałam ten żal, ten smutek.
      – Uśmiech nie jest nic warty, jeżeli oczy są smutne. – Powiedziałam.
Zrozumiał aluzję.
      - Ja… przykro mi, że to tak się skończyło. – Przygryzł wargę. – Przeze mnie możesz mieć szramę na całe życie.
     - Nie twoja, tylko tego pizdoleńca Ryan’a! – Odparłam. Temperatura spadła. – Kto normalny szczuje uczniów łowcami, kuźwa, to nawet łowca nie był! On jest pierdolnięty! Zrobiłeś, co było trzeba. A na ranę coś poradzi Rakanoth. Zna się na tych ziółkach, w sumie jest wilkiem Natury.
     - Riley’a – poprawił mnie. Po chwili zamilkł. – Coś mi nie pasuje…
            Niemal natychmiast postawiłam uszy do góry, nasłuchując uważnie. Nie miałam ochoty na powtórkę z rozrywki, więc po chwili w mojej dłoni pojawiło się lodowe ostrze. Rozejrzałam się po otoczeniu. W sumie nic, co mogłoby zwrócić moją uwagę. A mimo to postanowiłam powoli podejść w stronę ławki. Coś pod nią leżało. Schyliłam się, wyciągając stamtąd skądś wydartą kartkę, jakby ze starej księgi. Z początku była pusta, jednak po chwili zaczęły się wyłaniać litery. Jakby specjalnie kaligrafowane…
Tak niewiele czasu, a ty nic nie wiesz…
O czym mam nie wiedzieć? Do czego tak niewiele czasu?
Śmierci wyroki są bezlitosne…
Ktoś powoli umiera. Tylko to wiem.
Tak dawno nie było nam dane się spotkać, córo Ventusa i Aranei… A tego już nie unikniesz!
W tym momencie zaskoczyły mi trybiki. Chodziło o kogoś, kogo dawno nie widziałam. Unikałam spotkania z kimś, kto był zazdrosny o moją pozycję. Z tego samego rodu Wilków, co poznały tajniki zmiany w człowieka. A kiedy poznały smak człowieczeństwa, niewielu z nich ostało się czystej krwi. Mój ród może się tym jednak poszczycić. Czystą krwią.
Czyli może być ciekawie. Złożyłam kartkę i wpakowałam do kieszeni spodni. Trzeba będzie pokazać ją Rakanoth’owi i Kamili.
     - Fałszywy alarm. – Odparłam. – Raczej nie będzie drugiego ataku tych kutafonów.
     - Oby… - westchnął.
     - Załatwisz mi zwolnienie? – Zapytałam. – Nie mam najmniejszej ochoty tu siedzieć.
      - Nie puszczę cię samej. – Powiedział Nataniel. – Chodź, wypiszę nam zwolnienia.
     Zaskoczył mnie.
     No, Pan Sztywny Jak Widły W Gnoju jednak nie jest taki sztywny jak te widły.
      Pozwoliłam, by zaciągnął mnie do pokoju gospodarzy, spisał protokół z wypadku i oczywiście to zwolnienie, po które tu przyszliśmy. Coś wykaligrafował, postawił pieczątkę, a po kilku minutach wychodziliśmy ze szkoły. Rozpuściłam włosy, szybko przeczesałam je dłonią. Towarzyszyła nam jedynie cisza.
     - Czemu nic nie mówisz? – Zapytał w pewnym momencie.
            Przygryzłam wargę. Strach zmroził krew w moich żyłach. Poczułam, jak to jest być zależną od kogoś. Tak bardzo tego nienawidzę – być zdaną na łaskę czy niełaskę. Wszystko powoli ode mnie odchodziło – emocje ostatnich godzin. Po moich policzkach popłynęły łzy.
     - Toxic… co jest? – Zapytał zmartwiony.
     - Tak się bałam… Tak się do cholery bałam! – Krzyknęłam. – Jedno cięcie, jedna chwila! Mnie mogło tu nie być! Za trzy dni mógł być mój pieprzony pogrzeb! Nigdy już nie zobaczyłabym Rakanotha, zaś on stałby nad moim grobem razem z matką, ojcem, Kamilą i wami! Całe życie przemknęło mi przed oczami! A na nagrobku, między datą urodzenia i datą śmierci, krótka kreska, która byłaby całym moim ży…
Nagle stało się coś, czego także się nie spodziewałam. Nataniel przytulił mnie do siebie. Przycisnął, jakby chciał zapewnić, że nic już mnie nie spotka złego. Nie protestowałam. Wtuliłam się w niego. I trwaliśmy tak przez dobrą chwilę.
     - Nie pozwolę, by ktoś zrobił ci krzywdę. – Wyszeptał mi do ucha.
Przytuliłam go mocniej. Czułam jego przyspieszone bicie serca, szum krwi i jego ciepło, które niwelowało chłód roztaczany przez moją aurę.
Odkleiliśmy się od siebie. Pociągnęłam nosem, a Nataniel zaśmiał się serdecznie.
      - Dziękuję. – Wykrztusiłam z siebie.
Droga do domu mijała spokojnie. Rozmawialiśmy o rzeczach mniej lub bardziej ważnych. Skręciliśmy w uliczkę, przy której znajdował się dom. Już uśmiechnięta, przeszłam przez furtkę.
      - Ej, Nat, może wejdziesz? – Zaproponowałam. – Napijemy się kawy, herbaty czy tam czegoś mocniejszego, posiedzimy…
 Kurwa, Toksyno Romance. Co się z tobą dzieje? No cholera jasna, chyba spaliłam buraka! No, nie tyle buraka, co się po prostu zarumieniłam. Matko, co on sobie pomyślał?
     - Chętnie. – Powiedział jedynie z uśmiechem.
Chyba nie zauważył. Ale, no ja pierdykam, jak nie zauważyć rumieńca!?
     - No to wchodź! – Wpuściłam blondyna na posesję.
Wyjęłam z kieszeni klucze od domu i włożyłam do zamka. Ku mojemu zdziwieniu, były otwarte. Czyżby Rakanoth był w domu?
     No cóż, przynajmniej trochę szybciej zadziała z moim policzkiem. Chociaż, taka szrama może fajnie wyglądać! Dodawałaby młodej alfie trochę animuszu i tym podobnych… Przeszliśmy przez drzwi. W tym momencie czas dla mnie jakby się zatrzymał.
     - O cholera jasna… - wymknęło mi się, nawet chyba nieświadomie.
Cały salon był zdemolowany. Po podłodze walały się kłaki, czarna sierść i amarantowa. Kawałki pierwszej należały do Rakanotha, a ta druga…
     - Och, kuzyneczka!
Świetnie. Z mojej głowy znów strzeliły uszy. Odwróciłam się powoli w stronę schodów, po których schodziła młoda kobieta. W czarnej, wydekoltowanej kiecce opinającej jej ciało i szpilkach, co najmniej półmetrowych by się zdawało.
     - Nie przywitasz się? – Zapytała z udawanym smutkiem.
      Odrzuciła pukle fioletoworóżowych włosów do tyłu, odsłaniając bardziej amarantowe oczy.
     - Czego chcesz i gdzie jest Rakanoth!? – Warknęłam.
      Mój głos był jakby… rozdwojony. Na podłodze powoli wykwitał szron.
     – Mów natychmiast, Abisso.
     - Och, tęsknisz za braciszkiem, Toxic? – Zadrwiła. – Za chwilę do niego dołączysz, nie martw się. I zobaczycie moją koronację na Alfę, ale to, kiedy zlikwiduję te stare.
Wszystko nagle stało się tak jasne. Abisso chciała władzy w watasze. Bez namysły zmieniłam się w wilka. Otoczyła mnie światłość. Po chwili stanęłam przed kuzynką w wilczej formie, warcząc na nią. Szykowałam się do skoku. Nataniel także przywołał pełnię swych umiejętności, po chwili gotując się do skoku pod postacią białego lisa. Abisso od niechcenia przybrała prawdziwą formę – przed nami stała wadera o amarantowej, grubej sierści, wielkich kłach i szponach. Rzuciłam się na nią, chwilę się szarpałam z wilczycą. Nataniel zaskoczył ją od tyłu, wbijając kły w jej karczysko. Zaskomlała, jednak po chwili zrzuciła z siebie kitsune, mocą ciskając go na ścianę. Cielsko lisa gruchnęło z głuchym łoskotem, a potem osunęło się bez czucia.
 Cholera. Abisso dysponuje telekinezą.
Wytworzyłam wokół siebie tarczę z lodu, by po chwili cisnąć ją w stronę wadery. Jednak coś mi nie pasowało. Jej woń była wszędzie, nie kumulowała się w jednym punkcie. Czyżby umiała siebie klonować?
W przekonaniu utwierdziło mnie to, iż z tyłu poczułam mocne walnięcie, po którym przeturlałam się w stronę nieprzytomnego Nataniela. W sumie, on już się powoli budził, odzyskując ludzką formę.
     - Na mój znak odskakujesz w prawo. – Powiedział nagle. – Teraz!
Posłusznie odskoczyłam w prawo. Kopia Abisso, a może to była ona, przywaliła w ścianę, a potem rozmyła się. Czyli to była podróbka. Natomiast po chwili poczułam promieniujący ból w okolicy grzbietu. Larwa wbiła mi tam pazury i przeciągnęła. Zawyłam z bólu, jednak po chwili odwróciłam się i kłapnęłam zębami. Ugryzłam ją w ucho, cholera, nawet odgryzłam! Wadera odskoczyła niczym oparzona.
     - Koniec zabawy! – Ryknęła.
Posłała w moją stronę falę mocy, która posłała mnie na ścianę, tak jak wcześniej Nataniela.
Wszystko zaczęło się powoli rozmywać. Uchwyciłam jeszcze to, jak Abisso w ludzkiej już formie, w twarzy skąpanej w krwi unosi dłoń i kilka razy tłucze blondynem o podłogę. Potem oboje musieliśmy stracić przytomność…
~*~
     Wszystko tak cholernie bolało… najbardziej poharatane plecy. Może to, dlatego leżałam na brzuchu? Otworzyłam oczy. Powoli zaczęłam podnosić się z zimnej, betonowej posadzki. Gdzie ja jestem? Gdzie Nataniel? Gdzie jest Rakanoth?
     - Toksyna! – Usłyszałam za sobą znajomy głos. Należał on do mojego brata!
     - Rakanoth! – Pisnęłam, odwracając się w stronę głosu.
     Za mną siedział czarnowłosy, jego zielone oczy poznałabym z daleka.
     - Gdzie my jesteśmy? – Zapytałam.
     - Chyba w lochach… na pewno w lesie, czuję tu wszędzie rośliny. – Odpowiedział Rakanoth. – Ale nie mogę nic z nimi zrobić. Cholera jasna!
     - Sami się stąd nie wydostaniemy… - spuściłam głowę. - Mogę, co najwyżej zamrozić kraty w drzwiach, ale Abisso ma pewnie wszystkich w garści, skoro zamknęli młode alfy.
      - A więc musimy się stąd jakoś wydostać i przy okazji załatwić Abisso. – Mruknął basior. – Coś ci mówiła jeszcze, gdy się tłukłyście? Bo raczej nie były to pogaduszki przy herbatce i ciasteczkach, patrząc na twoje rany.
      - Chce zabić rodziców. – Odpowiedziałam. – Musimy jakoś powiadomić resztę. Sami nie damy radę, ze mną, Natem i tobą robiła, co chciała. Na pewno przekupiła straż i służbę. Ja pierdolę! Nawet chyba nie jesteśmy na wyspie!
     - Jesteśmy na Kotonatte, ale w innym wymiarze. – Powiedział nagle Nataniel. – Energia tego wymiaru różni się od energii w tamtym. Jest bardziej przesycona mocą.
W szufladzie mam pewien medalion, jaki otrzymałam od matki, gdy miałam z Rakanothem i Kamilą zamieszkać na wyspie. Miał on umożliwić nam przemieszczanie się między Kotonatte a Lasem. Do cholery, dlaczego nie nosiłam go przy sobie!? Tak bardzo ułatwiłby nam całą sprawę…
     Po raz kolejny poczułam się tak cholernie bezradna, zdana na czyjąś łaskę czy niełaskę. Miałam tylko nadzieję, że Kamila zarządzi jakąś akcję poszukiwawczą i znajdzie medalion, nim będzie za późno…
     Cholera! Ale sama się nie przedrze między tym całym burdelem! Musi być tu z kimś, przynajmniej z kilkoma ktosiami…


1 komentarz:

  1. Czekam na nexta. Super rodział. Ciągnie mnie ta wasza historia. Weny !! <3 (czyt. Mniejsze od trzy)

    OdpowiedzUsuń