sobota, 25 lutego 2017

Rozdział X

Perspektywa Toksyny.
     Raz. Pierwsze uderzenie.
     Dwa. W powietrzu unoszą się płatki śniegu.
     Trzy. Padam na kolana. Mogłabym to wszystko puścić z dymem.
     Spojrzałam ze łzami w oczach na chłopaków. To nie może się tak skończyć! Mama, tata, oni o niczym nie wiedzą! Abisso szykuje zamach, a my? A my nic nie możemy z tym zrobić. Modliłam się, by jakaś siła nas stąd wyprowadziła… Spojrzałam na przesiąkniętą krwią bluzkę. Z kieszeni spodni wyciągnęłam komórkę. Wszystko ładnie, pięknie, ale wyświetlacz był w makabrycznym stanie.
     Niech cię szlag, Abisso Lavano. Niech cię jasny szlag…
     - Ktoś coś jakieś pomysły? – zapytałam w pewnym momencie.
     Rakanoth popatrzył chwilę na mnie, to na Nataniela. Blondyn zaś to na mnie, to na mego braciszka. Czyli z tematu. Jakbym chciała, by była tu ze mną Kamila… Ona by wiedziała, co robić. Ona by dobrze wiedziała, co z tym fantem zrobić… Podjęłam kolejną próbę wywalenia krat, jednak tym razem postanowiłam użyć magii.
     - Plackiem na ziemię, drodzy panowie i Rakanocie. – powiedziałam z uśmiechem.
     - Ej, no! – usłyszałam za sobą.
     - Plackiem! – odparłam głośniej, po chwili przed siebie wystawiając ręce. Nadzieja jeszcze we mnie nie umilkła.
     Poczułam rozchodzący się po całym moim ciele chłód, który swój początek miał w miejscu, gdzie było serce. Wedle naszych ludowych przekazów, niezależnie od tego, czym panujesz, kim jesteś i co robisz, to magia bierze się z serca. To zawsze powtarzała mi, Rakanothowi i Kamili moja mama.
     - Nie daruję ci, szmato! – wrzasnęłam, po chwili z rąk wypuszczając niszczycielską wiązkę Promienia Mrozu. Nieco odrzuciło mnie do tyłu – no cóż, zaklęcie było silne – więc poleciałam na tyłek. Doskoczył do mnie Nataniel, pomagając zebrać się z podłogi. Rzuciłam okiem na szkody.
     No, troszkę się powyginało. Kiedyś wyklepiemy, teraz trzeba się stąd wyrwać. Miałam nadzieję, że chłopaki też coś zaczną kombinować w tym kierunku. Ale i tak byliśmy na dobrej drodze.
     Usłyszałam dudnienie łap na korytarzu. Po chwili przed celą przystanął czarny basior, o błękitnych oczach. Popatrzył się na mnie z wrednym uśmieszkiem.
     - Co, ludzkie pomioty jednak znają magię? A to ci dopiero! – zarechotał. Ja zaś mało nie przysiadłam.
     Nasza wataha zawsze szanowała innych. Nieważne dla nas, kim się było. Zawsze szanowaliśmy inne istnienia, inne wilki, ludzi, zwierzęta… dlatego tak mnie zdziwiła postawa strażnika. W sumie, czego się spodziewać – to są lochy. To miejsce rządzi się swoimi prawami. Tu trafiają ci, którzy zabijają, gwałcą, niszczą… Dla takich nie było już litości.
     - Ci dam zaraz ludzki pomiot! – warknął Rakanoth. – Wiesz, kim kuźwa dla ciebie jestem!? Kim ona dla ciebie jest!?
     - Kolejnym debilem. – odparł obojętnie strażnik. – I kolejną pustą laleczką szykującą przewrót.
     - Jaki przewrót!? – ryknęłam zirytowana. – Na matkę, na ojca!? Ty lepiej łap Abisso, a nie więzisz młode alfy, deklu!
     - Toksyna, nic nie wymyślimy. – mruknął Nataniel.
     Nastąpiła chwila ciszy. Basior patrzył to na mnie, to na Rakanoth’a, to Nataniela. Chłopacy nieco skulili się, czując chłód, jaki wokół siebie roztaczałam. Ostrzegawczo zastrzygłam wilczymi uszami. Poczułam, jak powoli wysuwa się ogon. Poczułam, jak wstępują we mnie kolejne siły. Błysnęło – po chwili stałam przed kratą w pełnej, wilczej postaci.
     - I jak myślisz, kim kurwa jestem? – zawarczałam.

Perspektywa Nataniela

     Poczułem chłód, jaki roztaczała wokół siebie młoda Romance. Czułem jej wściekłość, która po chwili była również moją wściekłością. Jej wola walki stawała się moją – dopingowała. Podniosłem się powoli z ciemnego kąta więziennej celi. Czułem, jak buzuje ze mnie magia. Wiedziałem że za mną ciągnie się lisi, biały, puszysty ogon.
     Jeżeli chodzi o mnie, to w tej chwili mógłbym poruszyć niebo i ziemię. Szczególnie, kiedy wilk nazwał Toksynę pustą laleczką. Nie zdzierżyłem po prostu chama! Ustałem przed Toksyną, jakby oddzielając rozjuszoną waderę od pieprzniętego basiora.
     - A teraz pobawimy się po mojemu… - syknąłem. Spojrzałem prosto w oczy wilka. Przypominały mi kogoś, ale to nieważne. Użyłem umiejętności wpływu, narzuciłem mu swoją wolę.
     Wzrok basiora stał się pusty. Patrzył tępo przed siebie – dokładnie tego oczekiwałem. Przez najbliższe pięć minut był mój – potem trzeba będzie spierniczać. Wyszczerzyłem kły. Wypowiedziałem typową formułkę.
     - Teraz należysz do mnie. – syknąłem.
     - Teraz należę do ciebie. – odpowiedział beznamiętnie basior.
     - Otwórz celę. – nakazałem.
     - Nie mogę. Abisso nakaże mnie ściąć. – odparł wilk.
     W co ja się wplątałem?
     - Abisso się nie liczy. Nie jest młodą alfą. – powiedziałem. – Powiedz mi, kto jest młodą alfą?
     - Dzieci Ventusa i Aranei. – odpowiedział. – Wilk Natury Rakanoth i Wilczyca Lodu Toksyna.
     - Więc ich słuchaj. – nakazałem. – Rakanoth, ty jesteś w miarę spokojniejszy.
     - Wreszcie mam tu trochę poważania… - westchnął zielonooki. – W tej chwili wypuszczasz mnie, Toxic i naszego towarzysza. To jest, kurwa, rozkaz.
     Strażnik nieco otumaniony, ale wypełnił polecenie. Otworzył celę. Wyszliśmy z niej – Rakanoth w ludzkiej formie, ja w połowie przemiany i Toksyna w wilczej postaci. Kłapnęła jeszcze zębami na strażnika, obszczekała go… A z resztą. Szatan, nie kobieta. Szatan! Brat Toksyny poprowadził nas szybko korytarzami – po chwili, wedle jego wskazówek, byliśmy w pałacu. Ale gdzie? Nie słuchałem za bardzo tłumaczeń Rakanotha, byłem bardziej skupiony na Toksynie. Była już w ludzkiej postaci, z uwagą analizowała korytarze. Widziałem smutek malujący się na jej twarzy.
     Zagadać do niej? Zapytać, co ją trapi? Nataniel, przełam się! To nie może tyle trwać! Ja… czy ja do niej coś czuję – mimo, że znamy się od niedawna? Że znamy się może… niecały tydzień? Ona ma swój świat, do którego ja nie pasuję. Choćbym tak bardzo tego chciał. Ale wilk i kitsune?… Chcę do niej podejść, przytulić, powiedzieć, że będzie dobrze  - że powstrzymamy Abisso. Jednak wiemy oboje, że nie damy rady. Możemy ją ewentualnie nieco osłabić.
     Toksyno Romance, chyba coś do ciebie czuję.
     - Musimy jakoś dostać się do rodziców tak, by nie dowiedziała się o tym ta różowa pierdoła. – powiedział nagle Rakanoth. – Abisso zawsze działała mi na nerwy. Od dzieciaka wiedziałem, że ta larwa jest pierdolnięta.
     - Nie tylko tobie zalazła za skórę. – mruknęła pod nosem wadera. – Jaka matka, taka córka. Ciotka Cydea była w dupę lepsza.
     - A ponoć o zmarłych nie można źle mówić… - przewrócił oczami Rakanoth.
     - I wuj. Małpi najlepiej. – wzruszyła ramionami dziewczyna.

Perspektywa Toksyny

     Trzeba przyznać tej francy, umie człowieka wytrącić z równowagi. Ale się, kurwa, nie dam. Zniszczę larwę, zapierdolę, i odprawię egzorcyzmy, jak trzeba będzie. Syknęłam z bólu, kiedy przypomniały o sobie poharatane plecy.
     - Toksyna, dobrze się czujesz? – zapytał Rakanoth.
     - Jak na to wszystko, to nawet. – mruknęłam.
     Miałam nadzieję, że na Kotonatte już się co nieco domyślają. W sumie, dalej mam. Wątpię, że Kami jeszcze nie wróciła do domu. Może przyprowadziła ze sobą Kastiela? Kto wie, może coś zwęszyła? Czułam na sobie wzrok kitsune, choć nie widziałam w sumie, czy na mnie spoglądał. Po prostu go czułam. Im dłużej o nim myślę, tym bardziej jestem przekonana...
     Czy ja się w nim zauroczyłam? Trudno to nazwać jakimś wielkim uczuciem, zważywszy na to, że znamy się od niespełna tygodnia...
     Toxic, co się z tobą dzieje? Czemu czuję ten dziwny ścisk w żołądku, kiedy dłużej myślę o Natanielu? Czy mam z nim o tym porozmawiać...? Ale przecież nie teraz! Mama, tata... oni są w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a ja myślę o jakichś pierdolonych rozterkach miłosnych...
     Czyżbym czuła miętę do gosposia?
     Nagle Rakanoth dał nam sygnał, by zacząć poruszać się jak najciszej - wręcz skradaliśmy się gdzieś, nie wiem gdzie. Jego wilcze uszy, pokryte czarnym niczym krucze pióra futrem, sterczały w górze, jakby nasłuchiwał czegoś.
     - ...oni...polegli z przyczyny... Łowcy dopadli... Młode alfy nie... Rakanoth, Toksyna i Kamila... zginęli, broniąc... - czy ja słyszę to, co słyszę?
     Po kamiennych ścianach roznosił się szloch zbolałej matki, która uwierzyła, że jej dzieci zmarły... Mamo, czemu jej wierzysz? Czy Abisso musi się uciekać do takich środków?
     - Musimy się tam jakoś wkraść, kiedy Abisso pójdzie w cholerę, a rodzice zostaną sami. - mruknęłam, przyciągając spojrzenia chłopców. - Tylko wtedy nam się to jakoś uda.
     - Ale Toxic, jak my to kurwa wykonamy, jak tutaj jest od cholery straży, Abisso na bank ich wszystkich przekupiła albo rzuciła te swoje szamańskie czary-kurwa-mary! - odpowiedział Rakanoth. - Ale spró...
     - Więźniowie uciekli! - usłyszeliśmy tylko.
     - Chyba minęło już nasze pięć minut... - usłyszałam, jak Nataniel głośno przełknął ślinę.

     Jesteśmy w dupie. Kamila, szybciej.

2 komentarze: